o kuchni Maroka mówi się, że to jedna z najlepszych kuchni świata, dużo przypraw, oryginalnych smaków.... my też mamy już swoich faworytów.... jedni mają harirę (zupę na bazie soczewicy i ciecierzycy z dużą ilością przypraw i maleńkim makaronem}, drudzy wolą pieczone kalmary i bakłażany podane z sałatką marokańską z pomidora, czerwonej cebuli i dużej ilości kolendry, natomiast wszyscy (no prawie wszyscy) polubiliśmy aromatyczny kuskus z dużą ilością warzyw i sosem i tajin (tadżin) - tradycyjnie zapiekane w glinianym naczyniu mięso z warzywami.... jednak niekoronowanym królem każdej uczty, szczególnie w lato jest tu melon.... najlepiej schłodzony, orzeźwiająca soczysta słodycz.... temu nikt nie może się oprzeć....
ale gdy my tak rozpływaliśmy się nad smakiem potraw, nasz marokański znajomy powiedział nam, że tu w Maroku często mówi się, że gospodynie marokańskie to raczej nie umieją gotować bo na obiad jest albo kuskus albo tajin - zero inwencji twórczej.... u nas to schabowy, bigos, flaczki, rosołek, żurek, pieczeń, pierogi, potraw niezliczona ilość a tu.... wybór często ograniczony do dwóch, trzech dań jadanych "na okrągło"....
na placu Jamma el Fna w Marakeszu warto skusić się na spróbowanie duszonych ślimaków w sosie kminkowym lub pieczonych baranich głów choć pewne jest, że nie wszystkim te rarytasy będą smakować :-)
spuścizną kuchni francuskiej są tu ciastka, najbardziej popularne to biszkoptowe babeczki tzw. mafinki - nazywane przez nas przekornie morfinkami :-) z różnorakim nadzieniem lub bez stanowiły podstawę przekąskową naszych dzieci... a sądząc po opakowaniach (pakowane nawet po 20 szt.) ogólnie cieszą się tu niezłym "wzięciem"....
a gdy już nasycisz się jedzeniem czas na herbatę... słodką, miętową, zaparzaną z zielonej herbaty z dodatkiem świeżej mięty, zwanej w Polsce "ogrodową".... drugą opcją jest świeżo wyciskany sok z pomarańczy - jednak tu przestrzegać trzeba zasad bezpieczeństwa i zawsze prosić sprzedawcę by wycisnął go świeżo przy nas i nie dodawał wody ani lodu - przynajmniej przez pierwszych kilka dni aklimatyzacji naszego przewodu pokarmowego.... oczywiście wszędzie dostępne są też inne napoje (w ramach globalizacji można kupić Coca/Pepsi-Colę bądź inne gazowane paskudztwa) ale i tak najbardziej docenia się zwykłą, niegazowaną wodę - bo to ona najlepiej gasi pragnienie....
jeśli chodzi o kłopoty żołądkowe potocznie nazywane "zemstą faraona" - choć w Maroku powinny nazywać się raczej "zemstą maurów" - to z naszych doświadczeń wiemy, że NAPRAWDĘ można tego uniknąć.... najlepiej powoli oswajać żołądek z nową florą bakteryjną i tu zależnie od delikatności przewodu pokarmowego dłużej lub krócej brać bakterie probiotyczne (takie które mogą być przechowywane bez lodówki jak ProBacti4, Enterol itp.) ok 2-3 dni przed wyjazdem i 2-4 dni po przyjeździe do Maroka.... pić i myć zęby tylko wodą butelkowaną (w Marakeszu sprawdziliśmy i woda jest czysta więc po parodniowej aklimatyzacji przewodu pokarmowego można myć zęby wodą z kranu - jednak w innych miejscach tego nie polecam).... w przypadku jeśli komuś jednak przytrafi się "tragedia" i poczuje się gorzej warto wziąć z Polski sprawdzony NIFUROXAZYD oraz zwykły węgiel leczniczy - błędem jest przyjmowanie leków hamujących peralstykę jelit jak Laremid itp. bo może to doprowadzić do nadmiernego rozwoju "złych" bakterii w przewodzie pokarmowym - które organizm wydali i tak w inny (mniej przyjemny) sposób....
z serii "naturalna apteczka" - na kłopoty z żołądkiem można spróbować berberyjskiego lekarstwa czyli owoców opuncji figowej - wprawnie obierane przez sprzedawcę po ok. 2 DH (0,80 zł) za sztukę - dużo pestek w smacznym miąższu, należy je połknąć, nie rozgryzać... mniam.... ;-)
owoce również najlepiej myć wodą butelkowaną (te których nie można obrać ze skórki) .... przy zachowaniu tych norm bezpieczeństwa oraz stołowaniu się głównie tam gdzie stołują się "tubylcy" (z założenia im bardziej oblegane miejsce tym bardziej pewne, że jedzenie będzie świeże) - można być całkowicie pewnym, że nie grozi nam żadna "zemsta" a jedynie pełna ekstaza kubełków smakowych....