piątek, 3 września 2010

mieć króla to przywilej

Mieć króla to przywilej. Mieć mądrego króla to zaszczyt.
Maroko ma taki zaszczyt.
Od 1999 objął tron po Hassanie II jego syn Mohammed VI.
Otrzymał wykształcenie z nauk politycznych i obronił dwa doktoraty z prawa, w tym jeden w Nicei. Praktykował w Brukseli a jeszcze za życia swego ojca zastępował go w zgromadzeniach ONZ.
Prawdopodobnie poprzez ten fakt największą swoją uwagę skupił na edukacji. Dzięki jego decyzji szkoły powstają jak przysłowiowe "grzyby po deszczu" a obowiązek nauki zaczyna powoli obejmować prawem. Szkoły można znaleźć w miejscach wydawałoby się absurdalnych. Widzieliśmy bowiem taką placówkę na pustyni, przeznaczoną dla dzieci nomadzkich, w której uczyła się czwórka dzieci.
Dla wielu tradycjonalistów to istna rewolucja ale król przeprowadza zmiany powoli, acz skutecznie. wprowadza zmiany socjalne i liberalizuje prawo.
Odstąpił na przykład od posiadania haremu, którego nie odmówił sobie za życia jego ojciec. Poślubił "zwykłą" kobietę - technika informatyki i afiszuje związek monogamiczny. Wyniósł swą małżonkę do najwyższej godności żony głowy państwa nadając jej tytuł księżniczki.
Szuka dla swego kraju możliwości rozwoju aby jak najszybciej podźwignąć Maroko z zapaści spuścizny pokolonialnej, zatrzeć pamięć po powstaniu berberów w górach Rif i konflikcie z sąsiadami o Saharę Zachodnią, którzy to wspierali Front Polisario.
Maohammed VI zdecydowanie sprzeciwia się fundamentalistom, utworzył nowy projekt rodziny nadając oficjalnie kobietom więcej praw. Co zresztą powoli widać na ulicach i w urzędach.
Na tronach Maroka zasiadali Alawici - potomkowie proroka. Jest nim również ówczesny król, co dodaje mu swoistej "świętości" i szlachetności.
Na początku mnie troszkę śmieszyło, że król patrzył na mnie z billboardów, z plakatów i z obrazków w ramkach w każdym pomieszczeniu. Bałem się nawet, że wyskoczy z konserwy po jej otwarciu. Potem dowiedziałem się, że jest obowiązujące prawo, które nakazuje z należytym szacunkiem odnosić się do osoby króla, również w wypowiedziach. Pewnie nie jest bez wad ale mając na uwadze jego postawę i to co robi dla demokracji należy napisać:
Jego Królewska Mość Król Mohammed VI

biały orzeł nad saharą

Pokonując ostatnią naturalną granicę, która mogłaby oddzielać pustynię od reszty lądu przejeżdżamy krętą, wąska drogą przez pas gór wijących się w nieskończoność cienkim "sznurem". Tuż za południowym zboczem nasz przyjaciel prosi abyśmy się zatrzymali.
Przy drodze stoją wielkie tablice, na których w kilku językach uznanych za międzynarodowe wypisane są ostrzeżenia. Tablice po angielsku, niemiecku, francusku, arabsku i hiszpańsku informują, że przekraczasz granice pustyni,  ostrzegają o braku wody, wrażliwości środowiska naturalnego i możliwości zabłądzenia.

Podchodzimy do jednej z tablic. Nasz przyjaciel pokazuje nam jej dolną część. Dopiero teraz dostrzegamy białego orła w koronie na czerwonym tle. Pani ambasador odwiedziła niedawno M'hamid i to jest zapewne rezultat tej wizyty.
- Szkoda, że napisu nie ma po polsku. - powiedziałem głośno bo żal mi się zrobiło i głęboko skryty patriotyzm dał o sobie znać.
Nasz przyjaciel mimo braku znajomości polskiego zrozumiał o co mi chodzi i odpowiedział.
- Napiszemy też po polsku. Na takim kawałku drewna i dostawimy poniżej.
Śmieszne, ale to zapewnienie mi wystarczyło. Poklepałem go przyjacielsko po ramieniu.
Polska rulezzz, co nie stary !!!


africa united

Jedziemy sobie samochodem w kierunku gór. Rozmawiamy z Rahmounem o rzeczach ważnych, nieważnych, o tym co nas boli i o tym co nas cieszy. Wreszcie wpadł temat sportu. Kibic ze mnie kiepski ale o tym, że właśnie na drugim krańcu tego kontynentu rozgrywają się mistrzostwa świata w piłce nożnej musiałem wiedzieć.
Piłka nożna jest tutaj bardzo popularna i interesują się nią niemal wszyscy. Wszyscy mężczyźni. Maroko, tak jak i Polska nie zakwalifikowały się do finału (nasi to wiem dlaczego ale marokańczycy walczyli dzielnie) ale pytam naszego kompana, komu kibicowałby gdyby nasze reprezentacje w "nogę" starłyby się na boisku.
- Serce by mi krwawiło - mówi - to tak jakby moje dwie największe miłości się pobiły. Nie mógłbym na to patrzeć. Uciekłbym na pustynię, tam gdzie nie ma telewizji i radia. Wróciłbym dopiero jakby wszyscy już tutaj o tym zapomnieli. To by było straszne. -śmieje się Rahmoun.
Pytam zatem komu kibicuje teraz. Czy ma jakąś ulubioną drużynę, czy ma swojego faworyta. Odparł bez zastanowienia, że teraz jest już tylko jedna afrykańska drużyna więc całe Maroko oddaje serca kibicując Ghanie.

Opowiadał mi potem, że zawsze tak jest, że jeśli nie ma reprezentacji twojego kraju to zawsze kibicują któremuś z afrykańskich. Takie zjednoczenie dla kontynentu. Rzeczywiście widziałem to na własne oczy. Ludzie gnieździli się w małych kafejkach z telewizorem i żywiołowo reagowali na kazde zdarzenie na boisku. Głośno komentując, wymachiwali rękoma, jakby chcieli w ten sposób pomóc zawodnikom.
Niestety Ghana remisuje z Urugwajem ale przez niekorzystny układ odpada z mistrzostw.
Jest wiadomość o finale. Hiszpania gra z Holandią. Piszę szybciutko sms-a do Rahmouna w stylu lekko ironcznym:
- Hę, a za kim teraz jesteś?
W odpowiedzi pada zupełnie oczywiste:
- Holandia!
Pytam zatem o powód zupełnie niezrozumiałego dla mnie wyboru.
- W tym zespole gra przecież Kalid Boulahrouz.
Choć Kalid urodził się w Holandii, jego rodzice pochodzą z Maroka. Tyle wystarczy by pobudzić kibiców z Maghrebu.
Holandia co prawda przegrała ale to już zupełnie inna bajka...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...