czwartek, 30 września 2010

trzy kolory piasku

spójrz jak się zachowuję,
nie mogę sobie pomóc
tuż przed innymi z nadzieją,
że nikt nie zauważy.
jestem czternaście dni przed tobą,
w mojej głowie jesteś już prawie moja,
mam nadzieję, że nie wydaję się zdesperowany...

wolne tłumaczenie "I"

Są różne myśli, są też różne zachowania na temat jednego zjawiska. "Różne" wcale nie oznacza różnicy, choć często bywa, że inne od oryginału - znaczy lepsze bądź poprawione. Tak bardzo zauroczyło mnie wykonanie piosenki "I" przez młodego rastamana Kamila w polskiej edycji "Mam Talent" (http://www.youtube.com/watch?v=G5E7DmrhsqI), że pomyślałem o słońcu. A jak myślę o nim, to od razu przesypuję w rękach piach miękki jak mąka. Mam takie zaklęte dzbanki, w których trzymam piasek z różnych części największej afrykańskiej piaskownicy.
Każdy z nich ma inne ziarna i inny kolor. Nadal jednak są tym samym - ziarenkami kwarcu. Podobnie jest w naszym życiu, ta sama myśl nam przyświeca.
W Afryce, choćby w tej północnej odnajdujemy spokój dusz i leczymy się z bezsensu. Każdy dzień w zwolnionym tempie powoduje, że czujemy się "oczyszczeni" gdzieś tam głęboko w środku.
Pomimo różnic czujemy się jak w domu. Czasem to dziwnie brzmi, kiedy mówimy - "u nas w Maroku" bo genetycznie kod kulturowy mamy przecież inny. Wychowaliśmy się w kraju ... hmmm (jak napiszę katolickim to będzie to tak zwana półprawda) w kulturze europejskiej ale za zamkniętą, żelazną kulturą, nic jednak nie było w stanie stanąć na przeszkodzie naszym myślom i marzeniom. Chyba dzięki temu, że mieszkaliśmy w portowym mieście, cały świat był bliżej. Zawsze ciągnęło nas daleko, byle dalej. Może to przez rodzinne tradycje marynarskie. Przez ciągłe sprawdzanie na mapie gdzie tata teraz jest, przez jego opowieści o ludziach z innych kontynentów. Teraz, w czasach globalnej ery mediów i internetu to brzmi śmiesznie ale wtedy musieliśmy poukładać to sobie sami w głowach. Często błędnie jak się okazało. Lecz, żeby się przekonać, trzeba było być. Nie wystarczy w pełnym pędzie skorzystać z usług turystycznych "7 kontynentów w 7 dni", bo żeby zebrać swoje trzy kolory piasku musisz choć na chwilę się zatrzymać. A jak już się zatrzymasz, to nie będziesz chciał już nigdy biec dalej...
dedykuję wpis i inspirację
Kamilowi ze StarGuard Muffin




poniedziałek, 27 września 2010

Tinariwen "Amassakoul 'N' Tenere" - TAK NAPRAWDĘ JESTEŚ SAMOTNY

Na pustyni śpiew jest jak woda, bez niego nie da się żyć.
Przedstawiam jeden z najpiękniejszych utworów nomadzkiej grupy Tinariwen.
To prawdziwi Tuaregowie.... ludzie pustyni, zaklinający swoje życie w słowach i melodii....

***********************************************************


Jestem podróżnikiem w bezkresach pustyni
i nie ma w tym nic szczególnego
mogę znieść wiatr,
mogę znieść pragnienie
i słońce.
Wiem jak mam iść
aż zajdzie słońce.
Na pustyni płaskiej i pustej,
gdzie nic nie jest dane nam otrzymać,
moja głowa jest wciąż przebudzona, czujna.
Wspinam się w górę i schodzę w dół
wśród wzgórz piasku gdzie się urodziłem
i wiem gdzie ukrywa się woda.
Obawy są moimi przyjaciółmi 
i wciąż jestem z nimi 
bo to one rodzą historię mojego życia.
A ty, który jesteś tak dobrze zorganizowany 
i taki ułożony, kroczysz razem ze mną
ramię w ramię
ale podążasz pustą ścieżką
nie odnajdując tego co ma prawdziwe znaczenie
TAK NAPRAWDĘ JESTEŚ SAMOTNY


czy leci z nami pilot (?) - czyli "tanie" latanie....

Nastały czasy gdy przemieszczanie się nie stanowi większego problemu, bo ani odległość ani finanse nie są już przeszkodą by dotrzeć do dalekich stron takich jak Afryka... Oczywiście zgodnie z ludową maksymą "tanie mięso psy jedzą" - więc ani wygody ani tym bardziej jakichkolwiek luksusów spodziewać się nie należy - jednak najważniejsze - można dotrzeć - cóż więcej trzeba nam do szczęścia (?).....



By dotrzeć "samodzielnie" tzn. bez wsparcia biura podróży do Maroka niestety trzeba uzbroić się w cierpliwość (bo w "tanich liniach" konieczna jest przesiadka na którymś z europejskich "tanich", dalekich od centrum - lotnisk) lub.... cierpliwość (gdy lecimy czarterowym samolotem Warszawa - Agadir wraz z klientami najróżniejszych biur podróży)...

Podróż nie jest już żadnym szczególnym wyzwaniem finansowym bo ceny biletów w obie strony (z przesiadką) kształtują się od 350 zł w dwie strony - co daje kwotę nie dużo wyższą niż podróż z jednego na drugi koniec Polski.... ale wyzwań pozaekonomicznych jest niestety wiele....

po pierwsze - bookowanie biletów - to istna loteria, ruletka i black-jack razem wzięte.... cena często zmienia się z minuty na minutę (oczywiście zawsze w skali rosnącej) i trzeba wykazać się przebiegłą taktyką połączoną z dużą dozą zimnej krwi by nie dać się wyprowadzić z równowagi podczas sesji wykupywania miejscówek w samolocie (która to sesja lubi również wygasać w najbardziej nieoczekiwanych momentach - takich jak płacenie kartą kredytową czy też potwierdzanie rezerwacji)

po drugie - oh napisałam "miejscówek" - to zdecydowanie przereklamowany termin jeśli chodzi o "tanie linie" czy też czartery.... tam każdy wsiada i siada -gdzie mu wyobraźnia podpowie lub też gdzie znajdzie wolne miejsce... duże rodziny czy też grupy znajomych powinny szykować się na niezły start już w autobusie wiozącym do samolotu - w innym wypadku raczej mogą pogodzić się z "rozczłonkowaniem", gdyż ludzie jadący pojedyńczo lub w parach lubią rozsiadać się po samolocie.... cóż takie uroki "taniości"

po trzecie - z premedytacją piszę "taniość" w cudzysłowiu bo to raczej antonim biorąc pod uwagę ceny i wielkość dań i napojów serwowanych z karty na pokładzie, czy też ceny i ilość dodaktowych opłat podnoszących wartość biletu często niemal do "rejsowych" standardów... tanie w "tanich" liniach napewno są ubrania obsługi oraz odniesienie wielkości miejsca na nogi do blokady regulacji oparcia.... wysokie osoby proszone są o ćwiczenie jogi kilka miesięcy przed wejściem na pokład - w innym wypadku mogą dostać niezłego skurczu czy też blokady kolan.... ale to nic - już niedługo "tanie linie" zamierzają wprowadzić miejsca (prawie) stojące - to dopiero będzie jazda - siedzenia mają mieć kształt siodła końskiego - dobrze, że chociaż zamierzają pozostawić oparcia - ufff, już sobie wyobrażałam 200/300 ludzi w samolocie na końskich siodłach - jiiihaaa niezła jazda.....

źródło: bankier.pl

po czwarte - przesiadka na trasie..... z tym to są niezłe "jaja"..... gdyż zazwyczaj nie zgrywa się to w czasie (a czasem nawet w przestrzeni) z odlotem. dalej więc, czeka nas niekiedy wiele godzin oczekiwania lub też nocowanie - na lotnisku, które nocą jest zamknięte lub/i oddalone od najbliższej miejscowości o kilkadziesiąt kilometrów - prawdziwy koszmar....
sprawdziliśmy dwa warianty:
1. nocleg w hostelu w centrum miasta z podróżą "do" i "z" lotniska (Barcelona) oraz
2.bardziej "hardcore" - nocleg na lotnisku (Dusseldorf Weeze) - szczególnie, że lotnisko oficjalnie zamykane jest o godz. 23.00 i otwierane o 3.00 rano. Okazało się, że nie jesteśmy jedynymi pasażerami oczekującymi na poranny samolot i nikt nas z budynku lotniska nie wyprosił. Oficjalnie możemy powiedzieć, że choć jest to pewne wyzwanie to nie było tak tragicznie jak się spodziewaliśmy. Ławki są dość wygodne (choć niestety nie jest ich zbyt dużo), warto mieć koc lub karimatę wtedy można rozłożyć się wygodnie na podłodze. Obsługa kulturalna i dyskretna - nikt uwagi na nas nie zwracał więc naprawdę polecam ten wariant (jeśli oczywiście nie ma nic w rozsądnej cenie i odległości do przenocowania).



po piąte - upakarzające klatki do mierzenia rozmiaru bagażu podręcznego.... Staram się zrozumieć ideę (no bo jak inaczej wprowadzić odpłatność za bagaż) ale.... no cóż szczęśliwie okazało się, że nasze bagaże podręczne zostawiały jeszcze sporo "luzu" po włożeniu do mierniczej klatki - jednak jest to dość uciążliwy proceder a czasem i niepotrzebnie stresujący (gdy wzrokowo bagaż wygląda jakoś tak - napompowany).

po szóste - i ostatnie - i chyba najgorsze.... to wyzwanie dotyczące ewentualnych odwołań odlotów.... To zdecydowanie zdarza się za często - a klauzule przy zakupie biletów z przesiadką niestety uniemożliwiają odzyskanie jakichkolwiek pieniędzy od linii lotniczych za stracony przelot z tytułu niemożliwości stawienia się na lotnisku..... cóż widoczne tanio = ryzykownie.... c'est la vie...

czego jednak się nie robi by przeżyć przygodę..... a cudne Maroko zawsze wynagrodzi nam wszystkie trudy podróży....

melodia światła - czyli o odkrywaniu piękna literatury arabskiej...

Klasyczne literatury arabska i perska stworzone zostały przez wielu wspaniałych poetów, pisarzy. Charakteryzują się one odniesieniami do surowego i ciężkiego życia na pustyni, do korzeni beduińskich jak również zawierają elementy ideii religijnych i politycznych. Często opisują głębię ludzkiego charakteru, rozterki czy też tzw. "życiowe mądrości" przekazywane z pokolenia na pokolenie, jest w niej dużo mistycyzmu oraz myśli filozoficznych. Wielowiekowe dziedzictwo podparte korzeniami wiary przekazuje nam wybitne i niepowtarzalne dzieła, które za sprawą wspaniałych tłumaczeń dostępne coraz szerszej rzeszy odbiorców.




Piękno literatury arabskiej odnalazł już sam Adam Mickiewicz. Zafascynował się swego czasu jej niepowtarzalną głębią i tonem. Odnalazł to w francusko-języcznych tłumaczeniach i następnie dał wyraz swojemu zauroczeniu przekładając jedną z kasyd wspaniałego poety Al-Mutanabbiego:

Pókiż przez głuche piaski i przez dzikie lądy
Mam lecieć, za gwiazdami wypuściwszy wodze?
Gwiazdy nóg nie mające nie ustaną w drodze,
Jak ustają znużeni ludzie i wielbłądy.

Gwiazdy patrzą się wiecznie, bo nie mają powiek
Znużonych bezsennością, jak podróżny człowiek.

Słońce nam poczerniło oblicza i czoła,
Siwym włosom czarności przywrócić nie zdoła.

Czyliż sędzia niebieski sroższym dla nas będzie
Niźli ziemscy, litości nie mający sędzię?

Wody mam dość na drogę; - kiedy z deszczem płynie,
Zbieram ją i w skórzane zamykam naczynie.

Pędzę z gniewem wielbłądy: nie gniewam się na nie,
Lecz niech czują, że z panem idą na wygnanie. (...)





Moja fascynacja dziełami obu tych nurtów literatury wzieła się od przypadkowego "spotkania" z twórczością poety perskiego Jalal ad-Din Rumi-ego. Później odkryłam wiele wspaniałych nazwisk jak: Ibn Arabi, Ibn Hazm, Al-Mutanabbi, Al-Ghazali czy też tych bardziej nowoczesnych jak Khalil Gibran, Nagib Mahfuz.


Niestety w Polsce literatury perska i arabska nie są jeszcze tak popularne jak na zachodzie i z tego też względu większość wspaniałych tłumaczeń dostępnych jest nadal tylko w językach angielskim, francuskim i hiszpańskim.... najlepsze odnajdziemy tu:
http://www.rumi.org.uk/poetry/

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


z miłości do twórczości Rumiego podjęłam się autorskich tłumaczeń niektórych jego dzieł - można je znależć tu:
http://rumi-mevlana.blogspot.com/

niedziela, 19 września 2010

życie jest piękne - czyli o mądrości głupców i głupocie mędrców...

Podobno życie można przeżywać tylko na dwa sposoby:
tak jakby nic nie było cudem....  lub jakby było nim wszystko.... 

Od zawsze zdecydowanie bliższy jest nam ten drugi sposób. Wśród wzlotów i upadków, wśród szarej czasem rzeczywistości i wiatru wiejącego często w twarz.... życie ukazuje nam swoje blaski i ukrytą w promieniach słońca nadzieję na nadchodzącą tęczę - znak, że burza zbliża się do końca... znak, że wszystko ma swój głębszy sens....
Wszyscy, którzy oglądali film Roberto Beniniego "Życie jest piękne" (La vita es bella) wiedzą co mam na myśli. Wspaniała umiejętność pogodzenia się z losem, próby odnalezienia w nim głębszego sensu i szczęścia "mimo wszystko", wbrew przeciwonościom jest cechą godną najwyższego podziwu.  

Dziś uczestniczyłam w pokazie zdjęć z podróży do Izraela i Palestyny i muszę przyznać, że jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że to nie jest absolutnie "moje" miejsce na ziemi. Jeszcze bardziej uzmysłowiłam sobie jak bardzo nie chciałabym zobaczyć tej całej "szopki" bo tak właśnie dla mnie wygląda konfilikt Izraelsko - Palestyński. Tam na pewno życie "nie jest piękne" i myślę, że wielu rządzących powinno sięgnąć po wspomniany film Beniniego by zobaczyć prawdziwą farsę i głupotę tego co sami tworzą.

Wśród chwil spędzonych w podróży dla mnie zawsze najpiękniejsze są te, które pomagają odnaleźć mi istotę  człowieczeństwa, głębię doznań i wielki cud życia. Chwile, które utwierdzają w tym, że "być" jest dużo ważniejsze niż jakiekolwiek "mieć" i że to my otwieramy drogę dla przeżyć, które nas spotykają. Dzieje się tak jednak tylko wtedy gdy będziemy naprawdę widzieć a nie tylko patrzeć i kolekcję zabytków zamienimy na kolekcję odczuć. Gdy wyjmiemy podróż z ram czasu i pozwolimy sercu decydować o wyborze kierunku naszej drogi. 

Wiem, że ktoś może oburzyć się na moje słowa, bo przecież każda ze stron ma swoje racje. Jednak staram się zachować tu dystans i odnosić tylko do spostrzerzeń odebranych z oglądanych zdjęć. Jak i do odczuć budowanych przez przekazy z prasy, internetu czy filmów dokumentalnych. Wrażenie, które wywiera na mnie oglądanie muru pomiędzy Palestyną (zachodnim brzegiem Jordanu) a Izraelem nawiązuje wprost do tworzenia getta.... i to przez naród na każdym kroku epatujący okrucieństwami doznanymi podczas Holokaustu. Staram się pojąć idee przyświecające takiemu oddzielaniu się i obwarowywaniu ale wydaje mi się, że nie potrafię znaleźć logicznego wytłumaczenia. Dla mnie ten mur to prosty dowód głębokiej wiary budujących w to, że nic w życiu cudem nie jest....
Nawet Trybunał Sprawiedliwości w Hadze uznał w 2004 roku, że budowanie takiego muru jest niezgodne z prawami międzynarodowymi i  nie usprawiedliwiają tego żadne względy bezpieczeństwa ale cóż Izrael rządzi się raczej "innymi" prawami i woli budować bariery niż mosty.... woli dzielić niż szukać pojednania.



Jak bardzo jest to dalekie od słów myślicieli i proroków zawartych w historii obu walczących narodów: 

"Będzieli mieszkał z tobą przychodzeń w ziemi waszej, nie czyńcie mu krzywdy; Jako jeden z waszych w domu zrodzonych będzie u was przychodzeń, który jest u was gościem, i miłować go będziesz jako sam siebie; boście i wy przychodniami byli w ziemi Egipskiej; Jam Pan, Bóg wasz" 3 Moj. 19:33,34.

"I nie sprzeczajcie się z ludem Księgi
inaczej, jak w sposób uprzejmy
- z wyjątkiem tych spośród nich, 
którzy są niesprawiedliwi - 
i mówcie:
"Uwierzyliśmy w to, co nam zostało zesłane,
i w to, co wam zostało zesłane.
Nasz Bóg i wasz Bóg jest jeden
i my jesteśmy Mu całkowicie poddani" Koran, sura XXIX w. 46

"Uczyń to co kochasz tym co robisz. Ponieważ jest tysiąc sposobów by paść na kolana i całować ziemię. - Jalal ad-Din Rumi"

Nawet w mroku można odnaleźć światło nadziei..... życie jest naprawdę piękne... i warto walczyć o nie, chociażby dla przyszłych pokoleń. Warto jak główny bohater Guido, kochający życie, ale jeszcze bardziej kochający swojego małego synka podjąć trud ukazania tego piękna innym. Pokazania, że cudem w życiu jest wszystko.




Podmuch wiatru o świcie ma dla ciebie sekrety
Nie zasypiaj ponownie
Zapytaj czego naprawdę pragniesz
Nie zasypiaj ponownie
Ludzie wchodzą i wychodzą przez drzwi
Gdzie stykają się dwa światy
Drzwi szeroko otwarte
Nie zasypiaj ponownie (Rumi)

(źródło: donthorpeimages.com)




raj jest pod stopami matek

Znajomy z Warzazatu zaprosił nas na obiad do swojego domu. Jest nauczycielem angielskiego i współpracownikiem Avon Academy, wielojęzykowego centrum, do którego przyjeżdżają ochotnicy z całego swiata i bezinteresownie pomagaja nauczać. Wiedzieliśmy, że ten wspaniały człowiek ma dzieci oraz, że właśnie urodził mu się syn. Przynieśliśmy małe upominki i zabaweczki dla niemowlaka. Starsze siostry przyniosły nam bobasa, Atiya wzięła go na ręce by znowu poczuć - jak to ona mówi - "zapach miłości".
Nasz gospodarz, szczęśliwy berber dba o tradycję ale jest nader nowoczesny w swoich poglądach. Wszystkie jego córki są doskonale wykształcone i jeszcze lepiej wychowane. Z laptopem na kolanach i nieznikającym uśmiechem z buzi najmłodsza córka Yasmina skradła nasze serca.

Wszystkie kobiety w tym domu mówią po angielsku (co w Maroku raczej nie jest normą) i pomagają swojej mamie w domu.
Zjedliśmy obiad, napiliśmy się herbatki i wysłuchaliśmy opowieści naszego znajomego o podróży po Europie. Bardzo byłem ciekaw jakie ma spostrzeżenia na temat kultury "zachodniego świata". Był oczarowany gościnnością swoich niemieckich przyjaciół, którzy zaprosili go na swój koszt, opłacili przelot i przez trzy tygodnie wspólnie zwiedzili sporą część - jak to się zwykło mówić - starego kontynentu. Wszystko to z wdzięczności za pokazanie im kilka lat temu prostego życia berberów.
Zrobiło się późno, więc podziękowaliśmy i zebraliśmy się do wyjścia. Wychodząc, zauważyliśmy, że pani domu zasnęła wraz ze swym małym synkiem w pokoiku przy drzwiach. Nasz znajomy odwrócił się do nas i położył palec na ustach.
- Napracowała się, niech teraz sobie pośpi - wyszeptał.

"Dobrze traktujcie wasze żony, wszak żona została stworzona z waszego łuku żebrowego;
gdybyście próbowali go prostować, złamałby się.
Traktujcie więc dobrze wasze żony."

are you from Japan?

Robiło się już ciemno. Słońce szybciutko chowało się za wydmy. Usiedliśmy w kręgu na gorącym jeszcze piasku. Atiya zapytała dlaczego on ciągle siada na tej samej wydmie i patrzy daleko na południe. Ponoć każdy ma swoją ulubioną. Zachód słońca powoduje, że głowa się oczyszcza z niepotrzebnych myśli i można skupić się na tym co ważne. Można tęsknić, można marzyć. Można też pomyśleć o kimś ważnym w twoim życiu, który jest daleko od ciebie.
Nagle z głębokiej ciemności wyłoniła się grupka azjatów. Spontanicznie zapytaliśmy, gdyż wygląd bardzo skupionych osób podpowiadał nam tylko jedno.
- Jesteście z Japonii? - chcąc tym samym normalnie zagadać, skoro i tak mieliśmy wspólnie spędzić noc na pustyni.
- Nie!- usłyszeliśmy w odpowiedzi. A ton i wyraz twarzy dał nam jednoznacznie do zrozumienia, że to pewna dla nich obraza. Nie odwracając głów poszli dalej.
Być może wszyscy uznają ich za japończyków i stąd taka nerwowa reakcja. No cóż, nie zaprzyjaźnimy się tej nocy - pomyślałem - i poszliśmy do swego biwaku na kolację.
Wcześnie rano ruszyłem na wydmy, ot tak, żeby pomedytować przy wschodzie słońca.
Kiedy siedziałem sobie i obserwowałem jak wielki rozpalony krąg wspina się po swojej tarczy, jedna z kobiet biwakujących tuż obok podeszła do mnie i jakby chcąc dać mi do zrozumienia jak powinno wygląd zadane wczoraj pytanie, wycedziła z angielska:
- Skąd jesteście?
Uśmiechnąłem się całą gębą, bo jednak faktycznie miała rację.
- No, z Polski. A wy skąd przyjechaliście?
- Z Korei, nie z Japonii! - i zachichotała tak, że mi się nawet troszkę głupio zrobiło.
Zapytałem czy wie gdzie leży Polska - i wiedziała. Zapytałem co jej się kojarzy z krajem kwitnącego ziemniaka - powiedziała bez zastanowienia Chopin. No i mnie drugi raz zatkało.
Nie "Walesa", nie "solidarity", nie jakieś tam "precz z komuną" a Chopin właśnie.
Moja nowo poznana koleżanka była studentką, która jako wolontariusz pracowała w Fezie i uczyła gry na fortepianie. Ponieważ jako ambitny ojciec mniej ambitnego dziecka ;), które męczy się w klasie fortepianu właśnie, znam się co nieco na plumkaniu po klawiszach znaleźliśmy wspólną płaszczyznę do rozmowy. Ględziliśmy tak o tym, że jednak dzieciaki bez względu na swoje uzdolnienia muzyczne powinny uczyć się gry na instrumentach by rozwijały koordynację, wyobraźnię i emocje. Efektem są same poztytywy choćby zwiękoszona wrażliwość na sztukę. Chwaliłem jej decyzję, że właśnie tu w Maroku podjęła wyzwanie - bardzo mi to zaimponowało.
Fajnie nam się gadało (nawet pomimo tego, że siedziałem już wtedy wprost pod słońce) aż do momentu gdy zza wydmy wyłonili się jej znajomi kończący przejaźdżkę na wielbłądach. Popatrzyliśmy w ich kierunku i niemal w tej samej chwili powiedzieliśmy:
- Eh, ci turyści!
Zrobiłem im zdjęcie i śmiejąc się pod nosem rozeszliśmy się na śniadanie.


czwartek, 16 września 2010

wszystko przez Lallę

Któregoś dnia spotkaliśmy na swej drodze wyjątkową osobę. Płomienna głowa (to przez kolor włosów) pełna pomysłów, myśli, których nie nadążała z siebie wyrzucać pomimo swoistej szybkości wypowiedzi. Inny sposób myślenia o jedzeniu, inny sposób myślenia o podróżach. To tylko mogło nam pomóc poszerzyć światopogląd. A dodatkowo cudowny człowiek z wielkim sercem. Poprosiliśmy ją o kilka wskazówek dotyczących jej pobytu u nomadów na południu Maroka. Była tam w końcu chyba z pół roku więc kto, jeśli nie ona.

Beata przyjęła zaproszenie. Młoda osoba z otwartym na świat umysłem przekroczyła próg naszego domu i odrazu ją polubiliśmy. Opowiadała z pasją o swoim życiu z nomadzką rodziną, o zwyczajach i zakamarkach dusz poznanych tam osób. Mieszkając na południu Maroka otrzymała nowe imię - Lalla Fatima. Z uśmiechem mówiła, że chciano ją cudownie gościć i karmić drogocennym mięskiem a ona z racji bycia weganką odmawiała im szczerze. Zaczarowała nas zachodami słońca nad saharą i magią miejsc w których przebywała. Nakręciła do granic możliwości i rozpaliła chęć zobaczenia tego wszystkiego własnymi oczami.

Zresztą jak się później okazało, rozpalała umysły również innych. Ludzie mający z Beatą dłuższy lub krótszy kontakt wypowiadali się o niej z zachwytem i wspominali ją prosząc o przekazanie pozdrowień. Poprzestawiała czasem komuś świat do góry nogami i zaraziła chęcią poznawania świata. Kogoś komu świat kończył się kilkadziesiąt kilometrów od domu. Matka naszego przyjaciela mówi o niej jak o własnej córce. Lepszej rekomendacji już chyba nie trzeba.

Na hasło: Beata, Ali aż westchnął głęboko i uścisnął nam dłonie w taki sposób jakbyśmy znali się wieczność. Lalla po prostu otwiera drzwi domów i serc. Kibicowaliśmy jej na Kolosach, będziemy kibicować dalej...

Niektórzy z tej cichutkiej wioski znali też inną naszą rodaczkę. Była tam wcześniej młoda dziewczyna z dredami i iskrą w oczach. Zapytałem o Malaykę. Wszyscy na Chigadze spuścili oczy do ziemi wspominając Kingę, to co robiła i jakim była człowiekiem.

- Never forget. - ktoś powiedział cichutko.

Potem wspólnie zaśpiewali piosenkę, która będzie grała w uszach przez długi czas.


"najważniejsze rzeczy w życiu nie są wcale rzeczami" - Kinga Choszcz

poniedziałek, 13 września 2010

historia jednego zdjęcia

Jeszcze nie marzyliśmy wcale o Maroku ale już kupiliśmy przewodnik. Przewodnik jest beznadziejny lecz na jego okładce było rewelacyjne zdjęcie. W świetle zachodzącego słońca widać było grobowiec marabuta - świętego męża, a w drzwiach wejściowych odpoczywał sobie zmęczony pielgrzym ubrany w galabiję ze szpiczastym kapturem.
Koniecznie chciałem zobaczyć to miejsce. Stało się to jakby celem samym w sobie. Wpatrywałem się godzinami w to zdjęcie jakby to mogło pomóc w ustaleniu lokalizacji. Brak opisu fotografii z okładki spowodowało, że zupełnie niewiadomo było gdzie szukać. Maroko jest dość spore a grobowców marabutów niewiele mniej. Obraz pozostał na trwałe w pamięci.
Zimą przejeżdzaliśmy z Tizi'n Tishka w kierunku Warzazatu. Delikatnie mówiąc czas gonił a jeszcze chcieliśmy zwiedzić kazbę Ait ben Haddou. Pędząc po drodze szerokości mniejszej niż na jeden samochód byłem skoncentrowany na prowadzeniu i nie byłem w stanie podziwiać uroków krajobrazu. Popołudniu, wracając na główna szosę coś mignęło mi przed oczami. Coś, czego nie było widać jadąc w przeciwnym kierunku. Pomyślałem:
- Ja gdzieś już to widziałem wcześniej.
Robiło się późno a jeszcze musieliśmy przejechać kilka setek kilometrów, żeby dotrzeć do M'hamidu, po drodze zatrzymując się u przyjaciela w Warzazacie.
Po głowie chodziła mi tylko jedna myśl: czy to mogło być właśnie to?
Niestety nie mogłem już tego sprawdzić. Strasznie żałowałem tych zwykłych pięciu minut życia. Postawiłem sobie za punkt honoru, że odnajde tajemniczego marabuta i udokumentuję to na kliszy fotograficznej... a raczej na karcie pamięci.
Przyszło lato. Kolejna podróż na południe. Wiekszy luz, sprawdzona trasa i odległości. Jadę ostrożnie i przyglądam sie uważnie miejscu, które zaprzątało mój umysł. Nic nie widać. Faktycznie jadąc w kierunku kazby ciężko było cokolwiek zauważyć.
W drodze powrotnej już nie odpuściłem. Zatrzymałem auto na poboczu, przeszedłem kilkadziesiąt metrów, wspiąłem się na skalisty pagórek i aż mnie zatkało. Stał sobie tam niewinnie od setek lat. Na całe wielkie Maroko właśnie w tym miejscu.
A teraz go mam... to znaczy mam go na zdjęciu.


i love sidi ifni

Jeszcze trzy godziny temu temperatura nie spadała poniżej 46 stopni w cieniu i nikogo to nie dziwiło. W końcu jest lato a my byliśmy na południu Maroka. Teraz pędziliśmy w stronę oceanu. Zachmurzyło się potwornie. Im bliżej zachodniego krańca kontynentu tym wzmagał się wiatr a chmury kłębiły się na szarym niebie. Wysiadłem, żeby rozporstować nogi.
-Ale zimno! - krzyknąłem. No dobra, wiem było jakieś 22 stopnie. Ubraliśmy polary i zaczęliśmy się z siebie nawzajem śmiać. W Polsce rozbieralibyśmy się do kąpielówek i biegusiem do "lodowatego" Bałtyku. Trzydziestostopniowa różnica temperatur dała jednak o sobie znać. Po zmroku wyłączyliśmy klimę i podciągnęliśmy ogrzewanie. W duchu uśmiechałem się, myśląc jakie to dziwne z nas stworzenia. Niby przyzwyczają się do wszystkiego ale potrzebują nieco czasu.
Zjadaliśmy kilometry przejeżdżając przez coraz to rzadziej występujące miejscowości. Kamienie milowe oszukiwały dystans a nam już "klapki" same opadały ze zmęczenia. Potem ten deszcz. Zaraz, zaraz. To wcale nie deszcz, tylko silny wiatr niósł ze sobą kropelki oceanu.

Około 22-iej wjechaliśmy do Sidi Ifni. Strasznie przygnębiający widok pomimo setek ludzi kręcących się mieście. Nazajutrz miał tędy przebiegać jakiś maraton, więc wszyscy szykowali się na przyjęcie gości. Wilgoć taka, że koszulki same chłonęły wodę. Na twarz opadały mikro kropelki i ten nieziemnski zapach rodem z rybackiej wioski.
- Jest klimat. - powiedziałem.
W końcu nie po to tarabaniliśmy się tyle setek kilometrów, żeby narzekać na jakieś załamanie pogody. Kolacja w hiszpańskiej tawernie La Suerte Loca, potem taka dziwna noclegownia z widokiem na ocean i zasłużony sen.

Poranek niewiele różnił się od poprzedniego wieczoru poza faktem, że było nieco jaśniej. Zrobiliśmy sobie mały spacerek po okolicy, popatrzeliśmy na surferów, którzy z brzegu z ubłaganiem patrzeli w stronę fal, potem śniadanie i...
Wypad w miejsce, dla którego tu wogóle przyjechaliśmy. Dziesięć kilometrów na północ od Sidi Ifni jest plaża Legzira.
Zjechaliśmy z głównej drogi i szutrem dotarliśmy do hotelików umiejscowionych na klifie. Schodami w dół i naszym oczom ukazała się szeroka plaża. Brzegiem oceanu, mocząc stopy szliśmy w kierunku skalnych mostów. Ale nic kompletnie nie widzieliśmy bo mżawka ograniczała widoczność do 200 metrów. W końcu jest. Olbrzym wdzierający się w oceaniczne topiele oparty na gigantycznej nodze a pod nim coś w rodzaju naturalnie wydrążonego tunelu. Przyroda przygotowała tutaj geologiczną niespodziankę. Przez tysiące lat woda podmywała skalny klif aż w końcu w najwęższym miejscu wykonała otwór. Potem poprawiała dzieło aż wykonała przepiękny tunel i równie cudowne groty.
Piękne to ale nie w taką pogodę. Strach wyciągnąć aparat bo taka wilgoć. Po godzinie błąkania się po plaży w poszukiwaniu muszelek i bazgraniu patykiem po piasku słońce postanowiło pokazać skrawek swego promienia. Musiałem wykorzystać tę chwilę i pstryknąć fotkę.
Prawda jest taka, że jechaliśmy 11 godzin, żeby w rezultacie zobaczyć mgłę. Ale nie ma tego złego...
Jest powód, więc z pewnością jeszcze tam wrócimy ;)


środa, 8 września 2010

można być poliglotą i nic nie zrozumieć

Siedzieliśmy sobie swobodnie na ziemi. Na dywanikach konkretnie. Betonowe mury pomalowane olejną farbą dawały przyjemny chłód. Żadnych dekoracji. Pod ścianą, centralnie ustawiony telewizor. Niedawno kupiony za pieniążki zarobione przez synów. Skromni ludzie siedzą po przeciwnej stronie i uśmiechają się do nas życzliwie.
Nie mówimy po francusku, po arabsku tylko kilka grzecznościowych zwrotów. Nasi gospodarze ni w ząb po angielsku. Ojciec rodziny mówi czymś w rodzaju subsaharyjskiego, dialektu używanego przez koczujących nomadów.
Wygląda na to, że normalnie gadka nie będzie się kleić. Ale przełamujemy "zmowę" milczenia i zaczynamy od sprawdzonych chwytów. Bierzemy daktyle, wkładamy do ust i głaszczemy się po brzuszkach. Nasi gospodarze wybuchają salwą śmiechu i zaczyna się nieprzerwana konwersacja z użyciem pięciu arabskich słów, głównie rąk, trochę nóg i gestów. Twarze od min wykręcamy jak Jim Carrey. Śmiejemy się, opowiadamy o podróży, o wielbłądach i o pustyni. Pokazujemy zdjęcia i z reakcji widzimy na przemian raz smutek, raz radość.

Ojciec prosi o zdjęcie z naszą córką. Dziewczyny wymieniają się kosmetykami. Oddają drogie kremy i szampony naszpikowane chemią a dostają o wiele cenniejsze, własnoręcznie wykonane naturalne produkty. Przebieramy się w odświętne stroje nomadzkie ale wyglądamy chyba dość zabawnie bo pani domu mało nie płacze ze śmiechu.
Wspólna herbatka, wspólny obiad i wspólnie spędzony dzień.
To dziwne ale dowiedzieliśmy się o sobie nawzajem więcej niż o ludziach z którymi zjedliśmy przysłowiową beczkę soli. Pomimo tego, że teoretycznie nic nie mówiliśmy.
Wielka przyjaźń, wielkie szczęście dla obu rodzin.
Po pół roku nasz znajomy z Maroka pyta:
- Co zrobiliście mojej rodzinie? Ciągle o was pytają a ojciec ma zdjęcie waszej małej córki przy łóżku.
To ponoć błogosławieństwo mieć gości pod swym dachem. Myślę, że błogosławieństwem jest spotkać na swej drodze szczerych, prawdziwych ludzi. Nie trzeba być poliglotą aby wszystko zrozumieć, czasem wystarczy nic nie mówić by zrozumieć więcej.

"biedne" arabki - czyli jak stereotypy kształtują nasze wyobrażenia....

Do napisania tego tekstu skłoniły mnie pewne materiały do nauki języka angielskiego, które opisywały w sposób humorystyczny stereotypy, którymi kierują się amerykanie wyobrażając sobie Polskę i Polaków.
W brak bieżącej wody, pustki w sklepach oraz wszechobecne zacofanie w Polsce większość Amerykanów nie jest skłonna nadal wierzyć, w XXI wieku telewizja skutecznie wpłynęła na częściowe usunięcie tych wizerunków ukazując, że w Polsce jednak jest demokracja i że państwo to wytrwale dąży do rozwoju i polepszenia warunków życia. Nadal pokutują jednak przekonania, że to kraj złodziei, pijaków, narwańców i niestety (co najgorsze) nierobów. Często wyobrażają sobie, że w Polsce kobiety chadzają ubrane według. standardów rosyjskiej, ukrytej przed światem wsi a mężczyźni w znacznej większości noszą siateczkowe podkoszulki. Znane jest powszechnie powiedzenie, że jeśli zginął ci samochód to powinieneś udać się do Polski bo tam na pewno go znajdziesz.
A komentarze w stylu: "to u was kobiety malują paznokcie?", lub "a pralki do prania też już macie?" - nie raz rozbawiały mnie lub wprawiały w zażenowanie sposobem postrzegania mojego kraju i mojej osoby jako jego obywatelki.

Interesując się arabistyką i podróżując po krajach Afryki północnej spotkałam się niejednokrotnie ze sporym zamieszaniem związanym z tematem kobiet w świecie arabskim. W czasach gdy w Polsce, z racji przystępności cenowej, wyjazdy do Egiptu, Tunezji i Maroka stają się coraz bardziej popularne ludzie zdają się często ignorować fakt różnic kulturowych pomiędzy krajami zachodu a krajami orientu i próbują we własne standardy  wpisać coś, co z racji odmienności należałoby jedynie zaakceptować. Niestety - to trochę jak próba nauczenia pingwina latania, z góry skazana na porażkę. 

Wyrażając swoje zainteresowania arabistyką spotkałam się z wieloma komentarzami dotyczącymi sytuacji i pozycji kobiet w świecie arabskim i bardzo częstym uogólnianiem, gdy do jednego "worka" wrzuca się cały świat arabski, bez podziału na bardziej lub mniej liberalne czy ortodoksyjne strefy. Wielokrotnie też próbowałam przekonywać, że coś co nie jest w pełni zrozumiałe nie powinno być negowane bądź krytykowane. I tu znaczną rolę odgrywają właśnie stereotypy, skojarzenia wyrobione często dzięki niedouczonym lub stronniczym dziennikarzom bądź szczątkowym przekazom, przefiltrowanym dodatkowo przez brak obiektywizmu przekazującego.

źródło: khalejija.blogspot.com


 Jeśli ktoś myśli "kobieta arabska" - zazwyczaj przed oczami pojawia się wizerunek zakwefionej kobiety, owiniętej od stóp do głów w materiał, zniewolonej i uciemiężonej przez męską część swojej rodziny. Jakże mylnie wiele osób myśli, że kobiety noszące hidżab (nakrycie głowy)  są do tego zmuszane lub, że nie pozwala im się kształcić i pracować. Jak biedne są (na wespół z mężczyznami), że nie mogą sobie "walnąć" piwka, winka lub innego alkoholu, jaka szkoda, że nie wypada im palić publicznie papierosów oraz siadywać z mężczyznami w kawiarniach..... Wszystkie te wyobrażenia są tylko cząstką prawdy bo tak w świecie arabskim jak i w naszym są pewne kody kulturowe oraz normy obyczajowe i to właśnie one wyznaczają zachowania i sposób życia a to jak bardzo są inne powoduje wiele niezrozumienia i błędnych ocen.....

Zresztą i w samym środowisku arabskim wiele się zmieniło przez ostatnie lata i nadal się zmienia (jednak czy na lepsze tego nie wiadomo....). Na uwagi o tym, jak głupie jest to, że kobiety w krajach arabskich nie rozbierają się publicznie (np. na plaży) i zamiast bikini ubierają burkini (strój kąpielowy zasłaniający całe ciało) albo jak "muszą" chodzić zazwyczaj skromnie ubrane z okrytymi głowami zawsze odpowiadam, że przecież u nas nikt nikomu nie zakazuje chodzić nago po ulicach a jednak tego nie robimy - z tych samych powodów z jakich kobiety "tam" chodzą trochę bardziej zakryte niż w pozostałych częściach świata...
Od turystów jadących do takiego kraju nikt nie wymaga by ubierali się dokładnie jak tubylcy ale w takiej sytuacji dostosowanie się (przynajmniej w jakiejś części) do zasad i zwyczajów odwiedzanego kraju jest tylko i wyłącznie okazaniem szacunku i kultury a nie wyrzeczeniem ( jak niestety traktują to niektórzy). Same arabki przyznają, że ich skromny ubiór odnosi się do słów Aiszy (najmłodszej żony proroka Mahometa), która przyznała, że tylko w taki sposób kobieta jest w stanie odwrócić uwagę mężczyzny od jej ciała i zwrócić na zalety jej duszy i umysłu. One w większości nie czują się "biedne" przez to, że muszą się okrywać a raczej traktują to jako przywilej, z którego jednak, jeśli tylko chcą mogą (w tych czasach) zrezygnować.

źródło: www.dubaifashion.uae

Przekonaliśmy się podczas naszych podróży, że arabskie kobiety potrafią być wyzwolone, ubierać się wyzywająco oraz  nosić w "zachodnim" stylu.... szczególnie w nowych dzielnicach wielu arabskich miast można spotkać nowoczesne kobiety w obcisłych ubraniach od najlepszych europejskich projektantów. Nie wolno nam jednak nigdy zapominać, że w tym społeczeństwie to religia wyznacza wartości i to ona tworzy schematy oraz normy zachowań. Trendy raczej zmierzają do kontynuacji tradycji niż do modernizacji i większych zmian. Młode pokolenie wspaniale potrafi pogodzić tradycję z nowoczesnością i stąd coraz rzadziej można spotkać całkowicie zakryte kobiety, w czarnych abajach tylko z małym otworem na oczy, za to kobiety w spodniach i tunikach z pięknie upiętymi kolorowymi chustami są symbolem nowoczesnej Arabii - tej która pragnie wykształconych, pewnych siebie, inteligentnych, szczęśliwych kobiet. Takich kobiet, które wiedzą jakie prawa im przysługują i potrafią z nich skorzystać, takich, które wiedzą też, że nie są gorsze ani mniej warte niż mężczyźni ale stanowią duchowe i intelektualne uzupełnienie związku pełnego miłości, zrozumienia. Najlepszym przykładem podążania ku nowoczesności  z zachowaniem tradycji może być Marokańska księżniczka Lalla Salma, żona króla Muhammada VI, która nie okrywa głowy choć bardzo lubi klasyczny arabski strój zwany "abaya", jednak często ubiera się po prostu w skromne, eleganckie garsonki.

źródło: lereporter.net                                                                                             


„One są ubiorem dla was, A wy jesteście ubiorem dla nich” (sura 2, wers 187) to słowa zawarte w Koranie, które coraz częściej wyznaczają duchową drogę kobiet, utwierdzając je w przekonaniu jak mówi stare arabskie przysłowie, że "kobieta jest jak wielbłąd który pomaga mężczyźnie przejść przez pustynię życia"


źródło: lereporter.net
                                

                                               

piątek, 3 września 2010

mieć króla to przywilej

Mieć króla to przywilej. Mieć mądrego króla to zaszczyt.
Maroko ma taki zaszczyt.
Od 1999 objął tron po Hassanie II jego syn Mohammed VI.
Otrzymał wykształcenie z nauk politycznych i obronił dwa doktoraty z prawa, w tym jeden w Nicei. Praktykował w Brukseli a jeszcze za życia swego ojca zastępował go w zgromadzeniach ONZ.
Prawdopodobnie poprzez ten fakt największą swoją uwagę skupił na edukacji. Dzięki jego decyzji szkoły powstają jak przysłowiowe "grzyby po deszczu" a obowiązek nauki zaczyna powoli obejmować prawem. Szkoły można znaleźć w miejscach wydawałoby się absurdalnych. Widzieliśmy bowiem taką placówkę na pustyni, przeznaczoną dla dzieci nomadzkich, w której uczyła się czwórka dzieci.
Dla wielu tradycjonalistów to istna rewolucja ale król przeprowadza zmiany powoli, acz skutecznie. wprowadza zmiany socjalne i liberalizuje prawo.
Odstąpił na przykład od posiadania haremu, którego nie odmówił sobie za życia jego ojciec. Poślubił "zwykłą" kobietę - technika informatyki i afiszuje związek monogamiczny. Wyniósł swą małżonkę do najwyższej godności żony głowy państwa nadając jej tytuł księżniczki.
Szuka dla swego kraju możliwości rozwoju aby jak najszybciej podźwignąć Maroko z zapaści spuścizny pokolonialnej, zatrzeć pamięć po powstaniu berberów w górach Rif i konflikcie z sąsiadami o Saharę Zachodnią, którzy to wspierali Front Polisario.
Maohammed VI zdecydowanie sprzeciwia się fundamentalistom, utworzył nowy projekt rodziny nadając oficjalnie kobietom więcej praw. Co zresztą powoli widać na ulicach i w urzędach.
Na tronach Maroka zasiadali Alawici - potomkowie proroka. Jest nim również ówczesny król, co dodaje mu swoistej "świętości" i szlachetności.
Na początku mnie troszkę śmieszyło, że król patrzył na mnie z billboardów, z plakatów i z obrazków w ramkach w każdym pomieszczeniu. Bałem się nawet, że wyskoczy z konserwy po jej otwarciu. Potem dowiedziałem się, że jest obowiązujące prawo, które nakazuje z należytym szacunkiem odnosić się do osoby króla, również w wypowiedziach. Pewnie nie jest bez wad ale mając na uwadze jego postawę i to co robi dla demokracji należy napisać:
Jego Królewska Mość Król Mohammed VI

biały orzeł nad saharą

Pokonując ostatnią naturalną granicę, która mogłaby oddzielać pustynię od reszty lądu przejeżdżamy krętą, wąska drogą przez pas gór wijących się w nieskończoność cienkim "sznurem". Tuż za południowym zboczem nasz przyjaciel prosi abyśmy się zatrzymali.
Przy drodze stoją wielkie tablice, na których w kilku językach uznanych za międzynarodowe wypisane są ostrzeżenia. Tablice po angielsku, niemiecku, francusku, arabsku i hiszpańsku informują, że przekraczasz granice pustyni,  ostrzegają o braku wody, wrażliwości środowiska naturalnego i możliwości zabłądzenia.

Podchodzimy do jednej z tablic. Nasz przyjaciel pokazuje nam jej dolną część. Dopiero teraz dostrzegamy białego orła w koronie na czerwonym tle. Pani ambasador odwiedziła niedawno M'hamid i to jest zapewne rezultat tej wizyty.
- Szkoda, że napisu nie ma po polsku. - powiedziałem głośno bo żal mi się zrobiło i głęboko skryty patriotyzm dał o sobie znać.
Nasz przyjaciel mimo braku znajomości polskiego zrozumiał o co mi chodzi i odpowiedział.
- Napiszemy też po polsku. Na takim kawałku drewna i dostawimy poniżej.
Śmieszne, ale to zapewnienie mi wystarczyło. Poklepałem go przyjacielsko po ramieniu.
Polska rulezzz, co nie stary !!!


africa united

Jedziemy sobie samochodem w kierunku gór. Rozmawiamy z Rahmounem o rzeczach ważnych, nieważnych, o tym co nas boli i o tym co nas cieszy. Wreszcie wpadł temat sportu. Kibic ze mnie kiepski ale o tym, że właśnie na drugim krańcu tego kontynentu rozgrywają się mistrzostwa świata w piłce nożnej musiałem wiedzieć.
Piłka nożna jest tutaj bardzo popularna i interesują się nią niemal wszyscy. Wszyscy mężczyźni. Maroko, tak jak i Polska nie zakwalifikowały się do finału (nasi to wiem dlaczego ale marokańczycy walczyli dzielnie) ale pytam naszego kompana, komu kibicowałby gdyby nasze reprezentacje w "nogę" starłyby się na boisku.
- Serce by mi krwawiło - mówi - to tak jakby moje dwie największe miłości się pobiły. Nie mógłbym na to patrzeć. Uciekłbym na pustynię, tam gdzie nie ma telewizji i radia. Wróciłbym dopiero jakby wszyscy już tutaj o tym zapomnieli. To by było straszne. -śmieje się Rahmoun.
Pytam zatem komu kibicuje teraz. Czy ma jakąś ulubioną drużynę, czy ma swojego faworyta. Odparł bez zastanowienia, że teraz jest już tylko jedna afrykańska drużyna więc całe Maroko oddaje serca kibicując Ghanie.

Opowiadał mi potem, że zawsze tak jest, że jeśli nie ma reprezentacji twojego kraju to zawsze kibicują któremuś z afrykańskich. Takie zjednoczenie dla kontynentu. Rzeczywiście widziałem to na własne oczy. Ludzie gnieździli się w małych kafejkach z telewizorem i żywiołowo reagowali na kazde zdarzenie na boisku. Głośno komentując, wymachiwali rękoma, jakby chcieli w ten sposób pomóc zawodnikom.
Niestety Ghana remisuje z Urugwajem ale przez niekorzystny układ odpada z mistrzostw.
Jest wiadomość o finale. Hiszpania gra z Holandią. Piszę szybciutko sms-a do Rahmouna w stylu lekko ironcznym:
- Hę, a za kim teraz jesteś?
W odpowiedzi pada zupełnie oczywiste:
- Holandia!
Pytam zatem o powód zupełnie niezrozumiałego dla mnie wyboru.
- W tym zespole gra przecież Kalid Boulahrouz.
Choć Kalid urodził się w Holandii, jego rodzice pochodzą z Maroka. Tyle wystarczy by pobudzić kibiców z Maghrebu.
Holandia co prawda przegrała ale to już zupełnie inna bajka...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...