Spór pomiędzy Algierią i Marokem zmusił człowieka pustyni do opowiedzenia się po którejś ze stron. Wojsko w zamian za pracę przewodnika podczas przeprawiania się po morzu piasku dało niechciany murowany dom i głodową rentę. Zamknięto lądową granicę pomiędzy zwaśnionymi krajami. Zamknięto jedyne możliwe przejście na południe. Zabrali mu wszystko, stracił ukochane zwierzęta i możliwość swobodnego przemieszczania się. Odebrano mu możliwość ujrzenia rodziny i miejsca w którym się wychował. Jego kolejne dzieci urodziły się we wsi, jako "cywilizowani" obywatele nowego porządku. Nie dane im było pójść w ślady przodków.
Dane było za to nam poznać kogoś kto marzy o świecie swego ojca, Kogoś kto na uniwersytecie napisał pracę na temat dawnych karawan, jako protest przeciwko więzieniu ludzi pustyni w jednym miejscu, w jednym państwie. Kogoś kto nie widzi wytyczonych granic na ziemi, bo jest częścią tej ziemi. Nic tak nie rozpala serca jak tęsknota za nieznanym. Podgrzewana dusza opowieściami ojca o czasach jedności nomadów śpiewa z rozrzewnieniem. A śpiewa pięknie. W każdej piosence słychać tęsknotę, każda nuta płacze a każde uderzenie w bęben woła o pomoc.
Pokazałem zdjęcia zrobione na saharze, niedługo po ulewnych deszczach, kiladziesiąt kilometrów od ostaniej stale zamieszkałej osady. Patrzył długo, uśmiechając się tylko. Łza zakręciła się w jego oku. Przytulił mnie mocno i powiedział się, że cieszy się bo jest jedzenie dla wielbłądów i będzie wspaniała harira z pustynnej zieleniny. Milczał długo w bezruchu, niczym ptak w klatce.