Denis Waitley
Przed kilkoma dniami stanęła przed sporym wyzwaniem. Luluah miała iść w bój z niebyle kim bo z dwoma klasami gimnazjalnymi, mającymi z zasady na wszystko przeciwne argumenty (najczęściej jednak przybierające formę: BO NIE! i już! a poza tym cię nie słucham!).
Zadanie nie łatwe, wymagające nie lada cierpliwości. Stanąć naprzeciw dwóch armii i skupić ich uwagę na tyle aby zainteresować tematem. Mało tego, spróbować ich przekonać, że to, jak widzą pewne sprawy nie jest podparte twardymi dowodami a oręż można im wytrącić z rąk bez wysiłku. To z kolei może powodować, że tracąc grunt pod nogami uciekną się do partyzantki i z tylnich rzędów przeprowadzą dywersję.
Przygotowała się zatem do akcji jak zawodowiec. Przewidziała niewygodne pytania, sprawdziła swoją wiedzę merytoryczną i wyszukała najpiękniejsze obrazy ilustrujące ludzkie historie. Podniosła się jeszcze na duchu doczytując pewne informacje na blogach, które często odwiedza i tak uzbrojona ruszyła w bój.
Tematem interaktywnego pokazu były tolerancja i różnice kulturowe. Dotyczyły one oczywiście krajów arabskich a odnosiły się do środowisk w jakim żyją wspomniani gimnazjaliści. Na życzenie katechety prowadzącego lekcje religii - skąd inąd fantastycznego człowieka- Luluah poprowadziła zajęcia, które wstrzyknęły pewną dozę nowych informacji i spowodowały nawałnicę pytań oraz dociekań.
Ku jej zaskoczeniu młodzież jednak chciała wiedzieć co nas tak naprawdę różni, a zaskoczona, że nie aż tak wiele miała jeszcze więcej pytań. Chcieli wiedzieć wszystko, od tego co i gdzie się jada, w co się ubierają kobiety tu i ówdzie, jakie są zwyczaje tam a tam, docierając w końcu do poważnych tematów, których ominąć raczej nie można było. Pytali o podstawowe zasady islamu, o przyczyny konfliktów i wreszcie o terroryzm (choć niektórzy porównywali wszystko do swojego fantastycznego świata gier).
Nie można zasadniczo ocenić, czy otworzyły się młode umysły ale z pewnością poprzez zadawane choćby pytania poszerzył się ich światopogląd. A to oznaczałoby, że cel spotkania został osiągnięty. Zasadniczo to z pewnością nie wszystkie się otworzyły, bo osobnik podrzucający swoją czapkę przez godzinę był widocznie strasznie z nią związany emocjonalnie. Na tyle mocno, że i tak świata poza nią nie widzi...
Był też czas aby opowiedzieć nieco szerzej o Maroku, co jednocześnie spowodawoło, że dokonał się pierwszy, pilotażowy projekt pewnej społecznej organizacji... ale o tym już niedługo ;)
ps.
warkocze radości to tytuł artykułu o pewnej organizacji: Locks of Love.
czasem można zacząć brać odpowiedzialność poprzez zupełnie mały, wydawałoby się nic nie znaczący gest ;)