niedziela, 17 października 2010

osobliwości i dziwy podróży - czyli skąd bierze się miłość do smakowania świata.....

Od czasu gdy natknęłam się na historię pewnego średniowiecznego, arabskiego geografa Ibn Batutty (1304-1368), który wyruszył tylko na pielgrzymkę do Mekki a skończył na objechanu połowy świata, zaczęłam zastanawiać się nad prawdziwą genezą miłości do podróżowania.... gdzie, dlaczego i kiedy kiełkuje.... co temu sprzyja, jakie okoliczności ją podsycają.... Tak, oczywiście wiem dobrze, że nie ma jednej, jedynie słusznej odpowiedzi na powyższe kwestie, bo każdy jest inny i każda sytuacja też jest wyjątkowa..... ale ostatecznie wydaje mi się, że człowiek poprostu się z tym rodzi.... Oczywiście potem, dorastając kształtuje dalej swoje zamiłowania i często podświadomie dąży do realizacji ukrytych podróżniczych pragnień... pozwala się porwać tej wewnętrznej sile pchającej na szlak.... i nie jest ważne czy szlak ten to podróż z Polski do Chin czy też całkiem krótka podróż ulicami własnego lub pobliskiego miasta.... ważny jest cel - chęć poznawania...smakowania.... zdobywania doświadczeń....
Jednak według mnie samo upodobanie do odkrywania świata jest cechą wrodzoną a nie nabytą....
Tę moją tezę, postawioną na podstawie wielu przykładów, gdy od dziecka widać wielki zapał do zdobywania kolejnych destynacji i nieposkromioną chęć poznawania, otwartość i ciekawość, podpieram taraz dodatkowo przykładami odnalezionymi na kartach pewnej wspaniałej książki.... bo ta całkiem przypadkowo przeczytana pozycja, o kobietach podróżniczkach i ich niesamowitych wyczynach, podsyciła tylko moje filozofowanie nad sensem podróży.....

Jest to książka "Wśród kanibali - Wyprawy kobiet niezwykłych" - i opisuje wiele wspaniałych osób i ich prawdziwie niesamowite historie. Najbardziej ze wszystkich ujęła mnie historia Idy Pfeiffer (1797-1858). Ta stateczna pani epoki wiktoriańskiej, w wieku 45 lat po wielu przejściach i odchowaniu dzieci zdecydowała się na pierwszą samotną podróż do Ziemi Świętej i Egiptu. W naszych czasach wydaje się to prozaicznie proste - ot wsiadam do samolotu jednej z czarterowych linii wylatujących z któregoś z kilku miast Polski i po 3,5 godzinach wysiadam w Hurgadzie lub na półwyspie Synaj. W czasach Idy podróż trwała rok i była ona pierwszą kobietą, która się na nią zdecydowała i do tego samotnie. Wzbudziło to wyjątkowy niesmak w kręgach jej przyjaciół i znajomych - którzy tak to komentowali: "...Żeby kobieta wybierała się samotnie, bez jakiejkolwiek opieki, w szeroki świat, przez morza, góry i pustynie - to niewyobrażalne...". Ida była jednak zdecydowana, od najmłodszych lat marzyła by udać się w jak to określała "szeroki świat" i pieniądze pozyskane przypadkowo po śmierci matki były tym co ostatecznie wpłynęło na jej decyzje. Swoimi podróżami po wielu zakątkach świata takich jak Brazylia, wyspy Tahiti, Sumatra i Borneo, Chiny czy też Islandia otworzyła nową erę dla podróży, udowadniając, że ani płeć ani pochodzenie czy też słabość fizyczna nie są przeszkodą w odkrywaniu świata.
źródło: www.thelongridersguild.com

Podróże były dla niej nieustanną lekcją języków, kultury i przetrwania, wspaniale dostosowywała się do sytuacji i nigdy nie traciła przytomności umysłu nawet w najbardziej niespodziewanych i groźnych momentach. Podróżując po ziemach zamieszkałych przez plemiona ludożerców na wypadek próby uznania jej jako danie obiadowe nauczyła się krótkiej przemowy w miejscowym języku - "Nie macie chyba zamiaru zabić i zjeść kobiety, zwłaszcza tak starej jak ja! Na pewno jestem bardzo twarda i łykowata!"
Jej historia znakomicie ukazuje, że podróże tworzą się w sercu, rodzą się wraz z człowiekiem i musimy tylko odnaleźć i zniszczyć wszystkie bariery, które nas od nich odgradzają. Życie Idy Pfeiffer ukazuje nam wyraźnie, że wystarczy chcieć by coś się spełniło i do tego dążyć a zawsze uda nam się ostatecznie wyruszyć w drogę i odkryć nieznane lądy.... jedyną barierą jesteśmy my sami....
źródło: www.voelkerkunde.at

czwartek, 7 października 2010

klasa "przedziwnych" imion

Minęły zaledwie dwa dni, od kiedy córka zmieniła szkołę. Po powrocie do domu na moje zwyczajowe zapytanie:
- Jak było?
w odpowiedzi nie padło inne zwyczajowe:
- Normalnie...
lecz z oczami promiennymi z podniecenia obsypała mnie potokiem słów:
- Czy ty wiesz, że w tej klasie nikt nie nazywa się "normalnie". Moje koleżanki mają takie przedziwaczne imiona. Jest tam Constancia, Estera, Nadiya, Nicole i Sofiya...
Ciągnęła tak dalej a ja nawet nie starałem się zapamiętać imion reszty dziewcząt choć wymieniane po kolei brzmiały bynajmniej egzotycznie. Po wysłuchaniu listy kilkunastu, odparłem spokojnie:
- No to dobrze trafiłaś Arletko...
Przypomniało mi się wtedy jaki to jest czasem wysiłek aby nadać dziecku "dobre" imię. Takie imię, które będzie nosił w końcu przez całe swoje życie. Wielu rodziców przykłada do tego duże znaczenie, chcą być oryginalni, pragną wspomnieć kogoś ważnego w ich życiu. Inni patrzą w kalendarz i robią tak zwane imienino-urodziny, lub aby nie komplikować sobie i dziecku życia nadają tradycyjne polskie imiona.
Często w imieniu jest jakaś magia, jakieś przesłanie - chcielibyśmy aby nasze dziecko było takie jak konkretna osoba, która jest pierwowzorem lub odzwierciedleniem jego znaczenia.
Po powrocie z Afryki, zafascynowani szeroko pojętą kulturą islamską zapragnęliśmy nadać kolejnemu dziecku imię kojarzone z tym co nas spotkało. Zagłębiliśmy się w lekturze. Chcieliśmy by nasza córka z całej siły pragnęła żyć i brać z niego co najlepsze, aby była mądra i sprawiedliwa. Zaraz po narodzinach otrzymała imię Aisza (polska pisowania była wymagana w urzędzie).
Babcia dopytywała, czy jesteśmy pewni bo wiecie jak w naszym kraju jest. No właśnie wiemy, dlatego bedziemy to zmieniać i zaczniemy od siebie - odpowiadaliśmy. Ale to był dopiero początek, dzieci naśmiewały się, dorośli dopytywali, czy się aby nie przesłyszeli kiedy się przedstawiała. Niektórzy głośno komentowali, co to wogóle za imię, nie chrześcijańskie jakieś. Potem łzy w oczach bo wszystkie Marysie, Zosie i Anie nie mają z tym problemu, gdyż fajnie się nazywaja i ona też by tak chciała.
Teraz po dziewięciu latach, kiedy ze swoimi blond lokami spaceruje uliczkami mediny a obcy jej ludzie, sklepikarze, handlarze i pan z osiołkiem wołają za nią:
- Aisha !!! How are You? Ca va bien?
usłyszałem to, na co czekałem:
- Mam napiekniejsze imię na świecie. Nie chciałbym nazywać się inaczej...
عائشة حبي الأبدي


list od r.

Stałem przez całe popołudnie z dwoma parasolami w ręku. Deszcz i tak wsiąknął w moje buty. Ot, takie uroki motoryzacji. Z pociągającym nosem i gorącą herbatką z imbirem zasiadłem przed ekranem komputera. Ha! i tu nagle mail od Rahmouna. A w nim treść, która odgoniła czarne chmury, znów dodała skrzydeł i pozwoliła zapomnieć o przyziemnych pierdołach.
W pierwszej kolejności nasz marokański brat w swój osobliwy sposób pozdrawia, potem dziękuje za owocną współpracę na rzecz rozwoju turystyki regionu, po czym podsuwa myśl ulotną. Myśl ta przetacza się najpierw po moich zwojach, potem po ślicznej główce mojej mądrzejszej połowy.
Jak to jest? - myślę sobie, że kiedy czujesz się wycofany przez los, ktoś, na kogo natrafiłeś na swej drodze podrzuca ci gotowe rozwiązania. No, dobra, trzeba być troszkę zaangażowanym i mieć pozytywne nastawienie. A może trzeba mieć nieco szczęścia.
Proste rozwiązania są najlepsze i to kolejny dowód na to, że czasem trzeba wyczekać a nie dusić na siłę i wywoływać sztuczne ciśnienie. Ten pomysł taki właśnie jest.
Możemy pomóc dzieciom, które bardzo tego potrzebują, zrobić coś dla innych a przy okazji realizować własne cele i pragnienia. Pokazać niedowiarkom magiczny świat a samemu odnaleźć miejsce dla siebie.
Krótki list, kilka zdań a za nimi płynie lawina pomysłów. Niewiarygodne jak mało potrzeba aby odmienić czyjś los.
No i oczywiście gratulujemy Rahmounowi realizacji książki o współczesnych nomadach... tylko czekać na tłumaczenie.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...