Memu zdziwieniu towarzyszyło zirytowanie, po co ktoś zajmuje się czymś oczywistym i w czym tak naprawdę jest problem. Rzeczywiście parytet (paritas = równość) ustanawia normę prawną, regulującą minimalny procent uczestnictwa płci na listach wyborczych czyli faktycznie umożliwia drogę do władz. Nie może ich być mniej niż 35 % (kobiet oczywiście - bo wszyscy nie mają wątpliwości, że mężczyzn zawsze jest na nich więcej więc im takie gwaranty są niepotrzebne). Moje lekkie zakłopotanie sprawiło, że zacząłem się zastanawiać nad moją znajomością matematyki. Nauczycielka już w pierwszych latach mojej edukacji dała wyraźnie do zrozumienia, że połówki są równe i mają po 50%.
Z czego wynika zatem ten nierówny podział i dlaczego trzeba w taki sposób wspierać, powiedzmy to sobie wyraźnie -kobiety. Pewnie z pokutującego jeszcze systemu patriarchalnego a może z powodu wizerunku "matki-polki" wciąż chętnie postrzeganego jako: kobieta przy garach i dzieciach. Może to śmieszne, że myśli tak właśnie facet ale moim zdaniem każda z Was sama powinna decydować, o tym czym chce się zajmować, czemu się poświęcić i co zrobić z własnym życiem. Oczywiste jest więc, że nic nie powinno stać Wam na drodze. Jeśli zamiast marzenia zostania panią prezydent(ką) ktoś pragnie w zaciszu domu opiekować się dziećmi, gotować posiłki i z utęsknieniem czekać na powrót męża z pracy to jak widać też potrzebna jest na to ustawa (inna - socjalna). W innym przypadku trzeba oprócz tego gonić do pracy, po drodze zrobić zakupy a na koniec wszystko to co powyżej. A to już nie jest po równo.
Słyszałem jak ideologicznie i feministycznie zaangażowane gratulowały sobie i cieszyły się z osiągniętego po części sukcesu w postaci podpisanej ustawy parytetowej i odniosłem wrażenie, że to u nas podobne zwycięstwo jak w krajach arabskich możliwość oddania głosu przez kobiety. Zawsze to jeden krok w przód, nawet jeśli niewielki to mający znaczenie. Choć można się zastanawiać czy pomaganie w taki sposób kobietom jest potrzebne. Stawiając je z gruntu jako poszkodowane, słabsze i potrzebujące takiej pomocy - może być odebrane jako dawanie tak zwanych "forów". A chyba żadna mądra, silna i niezależna kobieta tego by nie chciała.