poniedziałek, 15 listopada 2010

zobaczyć Marakesz i (nie) umrzeć cz. 1 - transport.....

Pojechać do Afryki i nie odwiedzić Maroka (choćby raz) to wielka strata. Ale być w Maroku i nie odwiedzić Marakeszu to już prawdziwy dramat.... to trochę jak być w Egipcie i nie odwiedzić piramid lub odwiedzając Paryż nie zobaczyć wieży Eiffla - poprostu niedopuszczalne...

Jadąc do Maroka jako punkt wyjścia z premedytacją wybieraliśmy więc czerwone miasto...
Zaprawieni w bojach po kilku wcześniejszych wizytach w arabskim świecie nie przytłoczyło nas ono swoim "ciężarem" - gwarem, zgiełkiem, klaksonami, zapaszkami, czy też brudem i zacofaniem (takie komentarze o Maroku też słyszałam - choć uważam je za bardzo krzywdzące). Nie przeraziło nas ciągłym nagabywaniem, zaczepianiem, wężami zarzucanymi na szyję czy też ciemnymi zaułkami mediny.
Zamiast tego porwało nas swoją innością, pięknem i egzotyką.... Marakesz potrafi wciągać swoim wiecznym ruchem, tętniącymi rytmami, klimatem ciągłej zabawy, gwarem ulicy, tanimi kramikami kontrastującymi z dostojnością drogich butików nowej dzielnicy i opływającymi bogactwem hoteli oraz magiczną wręcz ciszą ukrytą w pieknych ogrodach.....
I choć tak wielu rzeczy musieliśmy uczyć się od nowa, wiele nas zadziwiało, rozbawiało.... a inne często drażniły... to od początku czuliśmy się tam "u siebie"....

Jest jednak kilka rzeczy, które warto wiedzieć by wyjazd był przyjemnością a nie udręką.
Sprawne przemieszczanie się, wyżywienie, nocleg to podstawy udanego urlopu.... jeśli dodamy do tego dużo dobrego humoru i wyrozumiałości (tak dla siebie jak i dla odmienności gospodarzy) to jest pewne, że wspomnienia będą pozytywnie motywować nas do kolejnych wyjazdów a nie wywoływać wstręt pomieszany z przerażeniem.

Podstawą w bezproblemowym (lub mało-problemowym) przemieszczaniu się jest dobry przewodnik (nie koniecznie w postaci lekko podchmielonego pana Mustafy - który oferował nam swoje usługi na jednej z ulic Marakeszu) - najlepiej angielski Lonely Planet - w ostateczności może też być polski Pascal. W polskim wydawnictwie trzeba NIESTETY liczyć się ze sporymi odchyleniami od "rzeczywistości", tak w mapach jak i w informacjach - no nie postarali się o dokładność (bronią się tym, że mapy są tylko "poglądowe" - ale na co komu w przewodniku poglądowe mapy??) - niby są (lub raczej byli) tłumaczeniem "The Rough Guide" ale do oryginału im bardzo daleko.... Inne pozycje na Polskim rynku są ładne, kolorowe ale dla indywidualnie podróżujących mało rzeczowe - a szkoda bo wybór niby duży a tu nic porządnego. (Może w końcu jakieś wydawnictwo zajmie się tworzeniem czegoś na miarę Lonely Planet - czekamy z niecierpliwością :-)

Zacznijmy więc od jazdy po mieście.. mamy tu kilka opcji: taxi (grand, petit), autobus, wynajęty samochód czy też dorożka (caleche - czyt. kalesz), rower bądź skuter..... przetestowaliśmy je prawie wszystkie ( z wyjątkiem ostatnich, tak raczej z miłosci do koni oraz braku miłości do pedałowania) i każda ma coś szczególnego, niepowtarzalnego.
Skuter... hmmm korciło nas strasznie, ale zostawiliśmy sobię tą para-ekstremalną przygodę na następny raz. Najpierw musimy trochę potrenować, tak aby w uliczce o szerokości metra, nie pozdzierać sobie łokici i sprawnie przemknąć obok powozu ciągnionego przez osiołka ;)
O samochodzie już było więc na początek kilka słów o autobusach (miejskich) - trochę informacji jest już w zakładce "marokańskie rapsodie":

Wchodzisz koniecznie przednimi drzwiami, kupujesz bilet (ale musisz wiedzieć gdzie chcesz jechać bo raczej nikt ci nie podpowie gdzie i za ile).W tym miejscu mała UWAGA na kieszonkowców!. Wielkim problemem dla nas może być prawie całkowity brak oznaczeń przystanków.... ot, ludzie zbierają się przy chodniku i czekają ale na co i w jakim kierunku tego nigdy nie wiadomo - więc czekamy i my, próbujemy się domyśleć  albo wsiadamy na tzw. "ryzyk fizyk".... i zamiast dojechać do Palmiarni lądujemy w znanym skąd-inąd z Europy sklepie sieci Metro ;)

Warto wiedzieć również, że to kierowca marokańskiego autobusu jest panem i władcą wszechświata ograniczonego do bryły autobusu i to on decyduje kiedy już "dość wsiadania". Potrafi wiec nagle, bez ostrzeżenia ruszyć gdy jeszcze masz jedną nogę na zewnątrz lub (o zgrozo!) co widzieliśmy na własne oczy, wypchnąć pasażera próbującego wsiąść - i poprostu odjechać....
Cóż, lepiej zatem panowie i panie uwijać się z tym wsiadaniem, oj uwijać... zaufać instyktowi stadnemu i tak jak wszyscy pchać się do środka z tak zwanej: pool position ;)
Ceny biletów standardowo zaczynają się od: 3,5 DH (1,40 zł) na krótkich trasach, do 5-7 DH na trasach podmiejskich.

Po rozpoznaniu sieci autobusowej, zapoznaniu się ze specyficzną numeracją (11 i 11b) oraz po odkryciu przystanków-widm (wyjątkiem chyba jest przystanek początkowy przy placu Jamma el Fna - oznakowany jak najbardziej pięknie) może okazać się, że podróże komunikacją miejską są przyjemne i co ważniejsze, absolutnie tanie ;)
Teraz o taxi (koloru piaskowego, jasnego brązu):
- w PETIT (4 osobowy - wielkości małego peugeota - z dużymi plecakami wg. kierowcy nie da rady...) - wsiądzie jednak max. 6 osób ;-) - (sprostowanie - zmieniły się przepisy i teraz zabierają max 3 pasażerów) ceny są w granicach :
Medina - Guliez (tzw. Ville Nouvelle) - 30 DH
Guliez - Ogrody Majorelle - 20 DH
Medina - Lotnisko Menara - ok. 60 - 100 DH (dość drogo jak za taką krótką trase ale lotnisko rządzi się swoimi prawami - chyba na całym świecie).
W taxi TRZEBA mieć banknoty małych nominałów i  drobne monety bo gdy mamy tylko grube (100,200 DH) spowodujemy, że nie będą mieli jak wydać i zacznie się problem....

W GRAND TAXI (5 osobowy, zazwyczaj stary mercedes) - mieści się kierowca i do 7 pasażerów (czyli 8 osób...) duży bagażnik przyjmuje nawet do 3 dużych plecaków, jeśli się nie zmieszczą (bo kierowca w bagażniku właśnie wiezie swoje manele) to często mają bagażnik na dachu - transport ten sprawdza się na dłuższych odcinkach i/albo w większych grupach bo tu płaci się za tzw. nie wykorzystane miejsca.... więc w 3-4 osoby się nie opłaca bo wtedy cena liczona jest od osoby....

WAŻNE : w obu rodzajach taxi należy ustalić stawkę za kurs przez wejściem do środka !!! Przez zwyczajowo opuszczone okno najpierw dogadać się z kierowcą - a jeśli nie chce on przystać na naszą ofertę to odchodzimy.... napewno nas zawoła do podjęcia negocjacji - i tu trzeba być twardym - nie zgadzać się na ofertę powyżej podanych cen.... twarz pokerzysty.... no i najlepiej udawać, że już się tu kiedyś było. Uchroni to przed zbytecznym naciąganiem na tzw. " turystę - świeżaka " - takiego co to pojęcia o cenach nie ma....
Tak czy inaczej, udając się w nieznanym kierunku "taksą" musimy sami uzmysłowić sobie czy to drogo, czy też nie - najlepiej pomyśleć, ile za taki kurs zapłacilibyśmy w Polsce, to jest chyba najlepszy przelicznik ;)



5 komentarzy:

  1. Jazda autobusem to jest zawsze przygoda :)
    Ciekawe że małe taxi nie używają w Marrakechu licznika. W Rabacie są na szczęście taksometry w użyciu co powoduje że podróż jest jednak jeszcze tańsza.

    ps. Też kiedyś lubiłam ceny małych taxi, porównójąc je z polskimi.. gdy odwiedzałam Maroko tylko turystycznie..

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. myślę, że zawsze gdy przebywa się dłużej to perspektywa postrzegania otaczającego świata się zmienia ;-) śmieszy mnie tylko gdy przez kilka pierwszych dni zawsze przeliczam wszystko na złotówki.... wiem, że to bez sensu .... potem się przestawiam ale na początku nie mogę się powstrzymać...
    pozdrawiam ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Male sprostowanie - do petit taxi moze wsiasc legalnie 3 pasazerow i obecnie w Marakeszu taxi nawet sie nie zatrzyma jesli widzi wiecej niz 3 osoby ( policja wraz z nowym kodeksem drogowym pilnuje przestrzegania zasad - a to jest nowoscia :)) . Co do cen to liczniki sa obowiazkowe wiec jesli kierowca nie wlaczy licznika to po prostu sie mu nie placi. Zasady musza byc.Przewodnikow Pascala bym w ogole nie polecala bo tam wiele BZDUR jest napisanych. Ale tak jak mowisz Marakesz trzeba odwiedzic i korzystac TYLKO z licencjonowanych przewodnikow.

    OdpowiedzUsuń
  4. łał... widzę zmiany na lepsze bo my jeszcze jeździliśmy upchani jak sardynki z drążkiem zmiany biegów wbijającym się w miejsce gdzie plecy zmieniają swoją nazwę :-)
    uhuhu robi sie tak jakby "europejsko" - prawie jak w Tunezji...
    a co z jazdą na stojaka w pick-up'ach? nadal można?
    oj, Afryka już nie będzie taka jak kiedyś - wyluzowaaaana ;)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też Marakesz pokochałam od pierwszego wejrzenia ;)

    http://jakwyszlamzamaz.blogspot.com/2014/08/jemaa-el-fna-plac-umarych-w-dzien-co-w.html

    http://jakwyszlamzamaz.blogspot.com/2014/08/marakesz-po-raz-drugi.html

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...