Maroko to wspaniały kraj, pogoda, klimat, gościnność i dobre jedzenie stanowią mieszankę, która potrafi skutecznie wciągać i uzależniać.... jednak to również zwariowany kraj pełen różnych dziwactw.... to kraj który raczej trzeba zaakceptować a nie starać się zrozumieć.... to kraj gdzie wszystko trzeba brać z tzw. "przymrużeniem oka" by nie dać się ponieść emocjom i nie zwariować....
stytuacja nr 1 - gdy po dość długim locie samolotem (z jedną przesiadką i noclegiem na lotnisku w Dusseldorf Weeze - ale to temat na osobnego posta) w końcu dotarliśmy do Marakesz Menara (tak nazywa się oficjalnie port lotniczy), popychani bezwładnym tłumem skierowaliśmy się do budynku i od razu przystąpiliśmy do wypełniania kart informacyjnych (wizowo/meldunkowych)... i tu obok pytań o zawód (można wybrać sobie jako zawód co tylko podpowie nam wyobraźnia) oraz numer telefonu (hmm może urzędnikowi imigracyjnemu, celnemu lub jakiemukolwiek innemu przyjdzie do głowy kiedyś do nas zadzwonić) - jedna z rubryk pytała również o nasz adres pod którym będziemy przebywać w Maroku (tak, tak to kraj strasznie biurokratyczny i władze koniecznie muszą wiedzieć gdzie turysta się zatrzyma - raczej chyba nie zakłada się, że mógłby podróżować po kraju i codziennie zatrzymywać się w innym miejscu) ale my mieliśmy zamieszkać u naszej znajomej i jedyne co wiedzieliśmy to to, że mieszka ona w starej części miasta -medinie niedaleko Pałacu Dar el Bacha - będącego obecnie częstą siedzibą króla Maroka podczas jego wizyt w Marakeszu. Pod srogim wzrokiem urzędnika, który poinformował nas, że bez adresu nie wpuści nas do swojego kraju, zdecydowaliśmy się wpisać tzw. "cokolwiek" czyli Dar el Bacha nr 15. Pan spojrzał na adres i skinął z aprobata głową, postawił pieczątki w paszportach i mogliśmy zacząć naszą przygodę.... niesamowite, jak łatwo tu zostać sąsiadem króla - znajoma wyjaśniła nam później, że król podczas swoich wizyt w Marakeszu często przebywa w jednej ze swoich siedzib pod adresem Dar el Bacha nr 14 :-)
sytuacja nr 2 - oficjalny przepis mówi "pasy należy zawsze zapinać na przednich siedzeniach samochodu" i można powiedzieć, że większość kierowców i pasażerów przednich siedzeń stosuję się do niego obawiając się restrykcji ze strony "drogówki" ale.... jak do tego przepisu mają się zastosować osoby podróżujące tzw. taxi zbiorową gdzie na przednich siedzeniach mercedesa tzw. "beczki" (oficjalnie 5 osobowego samochodu) muszą zmieścić się 3 osoby (wraz z kierowcą, który zajmuje jedno miejsce) a w całym samochodzie nawet do 8 osób - hmmm takich długich pasów to chyba producent nie przewidział, żeby dwie osoby mogły spiąć się razem na jednym siedzeniu, zresztą jedna z nich częściowo siedzi na zapięciu więc i tak byłoby to fizycznie wręcz nie możliwe.... no niby przepisy dbają o bezpieczeństwo ale z tego widać, że strasznie wybiórczo.... pasażerowie pick-upów w których na pace z tyłu podróżują (w ok. 15 osób) na stojąco, pasów nie mają (no bo przecież nie mają nawet siedzeń ;-) ale ci z przodu w "szoferce" zapięci przyzwoicie.... jeśli jadą w dwójkę... bo jak w trójkę to zapina się tylko kierowca..... tak to się ma bezpieczeństwo po marokańsku.... jak się uda to zapinamy.... a jak nie to.... inchallah....
sytuacja nr 3 - odległości to w Maroku prawdziwa loteria.... choć może to po prostu niedbałość pracowników stawiających słupki z oznaczeniami ilości kilometrów do najbliższych dużych miejscowości.... tak więc zawsze wskazują na duuuużżżżo mniej niż jest w rzeczywistości.... czasem nawet po drodze nagle odległość się zwiększa a czasem nagle zmniejsza.... zauważyliśmy, że na wielu ilość kilometrów jest obtłuczona lub zamazana (może się ktoś ostatecznie zdenerwował i stwierdził, że tego oszustwa dłużej nie zniesie.... albo może dokonał nowych obliczeń.... ) w każdym razie jeśli gdzieś podróżuje się samochodem, trzeba zakładać, że odległość pokazywana na słupkach jest tylko szacunkowa i trzeba ją podnieść do kwadratu, pomnożyć lub wyciągnąć logarytm.... a najlepiej w ogóle się nią nie przejmować bo można przeżyć niezły atak (zazwyczaj złości) po kolejnym rozczarowaniu zwiększeniem odległości do celu wraz ze zwiększeniem ilości przejechanych kilometrów.... taka to "perełka" marokańskich dróg....
sytuacja nr 4 - o handlu w Maroku i innych arabskich krajach napisano tomy.... o zdolnościach kupieckich pewnie odziedziczonych po fenicjanach i o zasadach "zimnej krwi" też wspominano wiele ale i tak za każdym razem człowiek czuje się jak na tajemnym przedstawieniu w którym bierze udział ale raczej jako widz niż aktor.... to co w Europie i innych "zachodnich" stronach wydaje się być od wieków unormowane.... tu wydaje się podlegać innym prawom... to w Maroku udało nam się po raz pierwszy kupić arbuza zważonego nie "na oko" ale "na kamień".... wydaje sie nam, że kupiec chciał być uznany za uczciwego więc na szali wagi ułożył kamień i powiedział, że waży on ok. 4 kilo.... był tak przekonujący i tak utwierdzony w tym co mówił, że nic innego nam nie pozostało jak uwierzyć mu na słowo..... i tylko Allah wie czy miał rację :-)
sytuacja nr 5 - Marokańczycy nie lubią być uznani za niegrzecznych czy też niegościnnych i to powoduje, że zapytani o drogę lub wskazanie właściwego autobusu czy kierunku nawet jeśli nie mają pojęcia, zawsze starają się odpowiedzieć, i zazwyczaj potakują.... więc jeśli spytasz się czy autobus jedzie do Palmerii a kierowca nie zrozumie o co ci chodzi (bo źle wymówiłeś nazwę jednej z dzielnic Marakeszu) na pewno z uśmiechem przytaknie, że "OUI"..... i dopiero po jakichś 20-30 min. jazdy gdy ze zdziwieniem wypatrujesz przez okno spodziewanych palm nie widząc ich nawet na horyzoncie, patrząc na twoją rozterkę stwierdzi, że to chyba jednak zły autobus i że, raczej powinieneś jechać w odwrotnym kierunku..... oh.... przecież nic się nie stało..... "pardon madame, no problem, oui?".... oczywiście.... nic nie jest problemem.... :-)
..... takich sytuacji można mnożyć dziesiątki.....grunt to poczucie humoru..... cóż... co kraj to obyczaj....
stytuacja nr 1 - gdy po dość długim locie samolotem (z jedną przesiadką i noclegiem na lotnisku w Dusseldorf Weeze - ale to temat na osobnego posta) w końcu dotarliśmy do Marakesz Menara (tak nazywa się oficjalnie port lotniczy), popychani bezwładnym tłumem skierowaliśmy się do budynku i od razu przystąpiliśmy do wypełniania kart informacyjnych (wizowo/meldunkowych)... i tu obok pytań o zawód (można wybrać sobie jako zawód co tylko podpowie nam wyobraźnia) oraz numer telefonu (hmm może urzędnikowi imigracyjnemu, celnemu lub jakiemukolwiek innemu przyjdzie do głowy kiedyś do nas zadzwonić) - jedna z rubryk pytała również o nasz adres pod którym będziemy przebywać w Maroku (tak, tak to kraj strasznie biurokratyczny i władze koniecznie muszą wiedzieć gdzie turysta się zatrzyma - raczej chyba nie zakłada się, że mógłby podróżować po kraju i codziennie zatrzymywać się w innym miejscu) ale my mieliśmy zamieszkać u naszej znajomej i jedyne co wiedzieliśmy to to, że mieszka ona w starej części miasta -medinie niedaleko Pałacu Dar el Bacha - będącego obecnie częstą siedzibą króla Maroka podczas jego wizyt w Marakeszu. Pod srogim wzrokiem urzędnika, który poinformował nas, że bez adresu nie wpuści nas do swojego kraju, zdecydowaliśmy się wpisać tzw. "cokolwiek" czyli Dar el Bacha nr 15. Pan spojrzał na adres i skinął z aprobata głową, postawił pieczątki w paszportach i mogliśmy zacząć naszą przygodę.... niesamowite, jak łatwo tu zostać sąsiadem króla - znajoma wyjaśniła nam później, że król podczas swoich wizyt w Marakeszu często przebywa w jednej ze swoich siedzib pod adresem Dar el Bacha nr 14 :-)
sytuacja nr 2 - oficjalny przepis mówi "pasy należy zawsze zapinać na przednich siedzeniach samochodu" i można powiedzieć, że większość kierowców i pasażerów przednich siedzeń stosuję się do niego obawiając się restrykcji ze strony "drogówki" ale.... jak do tego przepisu mają się zastosować osoby podróżujące tzw. taxi zbiorową gdzie na przednich siedzeniach mercedesa tzw. "beczki" (oficjalnie 5 osobowego samochodu) muszą zmieścić się 3 osoby (wraz z kierowcą, który zajmuje jedno miejsce) a w całym samochodzie nawet do 8 osób - hmmm takich długich pasów to chyba producent nie przewidział, żeby dwie osoby mogły spiąć się razem na jednym siedzeniu, zresztą jedna z nich częściowo siedzi na zapięciu więc i tak byłoby to fizycznie wręcz nie możliwe.... no niby przepisy dbają o bezpieczeństwo ale z tego widać, że strasznie wybiórczo.... pasażerowie pick-upów w których na pace z tyłu podróżują (w ok. 15 osób) na stojąco, pasów nie mają (no bo przecież nie mają nawet siedzeń ;-) ale ci z przodu w "szoferce" zapięci przyzwoicie.... jeśli jadą w dwójkę... bo jak w trójkę to zapina się tylko kierowca..... tak to się ma bezpieczeństwo po marokańsku.... jak się uda to zapinamy.... a jak nie to.... inchallah....
sytuacja nr 3 - odległości to w Maroku prawdziwa loteria.... choć może to po prostu niedbałość pracowników stawiających słupki z oznaczeniami ilości kilometrów do najbliższych dużych miejscowości.... tak więc zawsze wskazują na duuuużżżżo mniej niż jest w rzeczywistości.... czasem nawet po drodze nagle odległość się zwiększa a czasem nagle zmniejsza.... zauważyliśmy, że na wielu ilość kilometrów jest obtłuczona lub zamazana (może się ktoś ostatecznie zdenerwował i stwierdził, że tego oszustwa dłużej nie zniesie.... albo może dokonał nowych obliczeń.... ) w każdym razie jeśli gdzieś podróżuje się samochodem, trzeba zakładać, że odległość pokazywana na słupkach jest tylko szacunkowa i trzeba ją podnieść do kwadratu, pomnożyć lub wyciągnąć logarytm.... a najlepiej w ogóle się nią nie przejmować bo można przeżyć niezły atak (zazwyczaj złości) po kolejnym rozczarowaniu zwiększeniem odległości do celu wraz ze zwiększeniem ilości przejechanych kilometrów.... taka to "perełka" marokańskich dróg....
sytuacja nr 4 - o handlu w Maroku i innych arabskich krajach napisano tomy.... o zdolnościach kupieckich pewnie odziedziczonych po fenicjanach i o zasadach "zimnej krwi" też wspominano wiele ale i tak za każdym razem człowiek czuje się jak na tajemnym przedstawieniu w którym bierze udział ale raczej jako widz niż aktor.... to co w Europie i innych "zachodnich" stronach wydaje się być od wieków unormowane.... tu wydaje się podlegać innym prawom... to w Maroku udało nam się po raz pierwszy kupić arbuza zważonego nie "na oko" ale "na kamień".... wydaje sie nam, że kupiec chciał być uznany za uczciwego więc na szali wagi ułożył kamień i powiedział, że waży on ok. 4 kilo.... był tak przekonujący i tak utwierdzony w tym co mówił, że nic innego nam nie pozostało jak uwierzyć mu na słowo..... i tylko Allah wie czy miał rację :-)
sytuacja nr 5 - Marokańczycy nie lubią być uznani za niegrzecznych czy też niegościnnych i to powoduje, że zapytani o drogę lub wskazanie właściwego autobusu czy kierunku nawet jeśli nie mają pojęcia, zawsze starają się odpowiedzieć, i zazwyczaj potakują.... więc jeśli spytasz się czy autobus jedzie do Palmerii a kierowca nie zrozumie o co ci chodzi (bo źle wymówiłeś nazwę jednej z dzielnic Marakeszu) na pewno z uśmiechem przytaknie, że "OUI"..... i dopiero po jakichś 20-30 min. jazdy gdy ze zdziwieniem wypatrujesz przez okno spodziewanych palm nie widząc ich nawet na horyzoncie, patrząc na twoją rozterkę stwierdzi, że to chyba jednak zły autobus i że, raczej powinieneś jechać w odwrotnym kierunku..... oh.... przecież nic się nie stało..... "pardon madame, no problem, oui?".... oczywiście.... nic nie jest problemem.... :-)
..... takich sytuacji można mnożyć dziesiątki.....grunt to poczucie humoru..... cóż... co kraj to obyczaj....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz