Nie prowadzimy kulinarnych wypraw, nie gotujemy przed kamerą w górach na "mikro" kuchence, a mówiąc o jedzeniu francuski akcent nie pojawia się zazwyczaj. Aczkolwiek, poznając obcą kulturę, często - zupełnie bezwiednie - poznajemy ją od kuchni i to dosłownie. Zaskoczeniem zupełnym i to pozytywnym było brak globalnych fast-foodów w Tunezji. Nie natrafiliśmy na żadną rozpoznawalną markę. Wiemy dlaczego, otóż tunezyjskie małe bary serwują doskonałe, zdrowe i smaczne jedzenie. W Maroku są co prawda znane restauracje z hamburgerami i te z kurczakami też są, oczywiście pizzerie również znajdziemy - to ucieszy rodziców dzieci, które nie tolerują orientalnego żarcia.
Pociągnę temat bo uważam, że jadąc w obce miejsce trzeba w końcu coś wrzucić na ząb. W lato można w Maroku żywić się wyłącznie owocami - i to mi najbardziej pasowało. Do dyspozycji mamy takie przesłodkie i soczyste płaskie brzoskwinie i małe, waniliowe bananki, których z pewnością pozazdrościłby nam Wojtek Cejrowski - bo nie mają nic wspólnego z normami europejskimi ;)
Kupując arbuza (pastèque) pamiętajmy, że trudno dostać coś poniżej dziesięciu kilogramów. Hitem mogą stać się świeże figi w dwu odmianach, pod warunkiem, że przed spożyciem rozerwiemy go na pół i zajrzymy czy aby ktoś tam już nie mieszka...
Osoby mające miejsce i ochotę na samodzielne przygotowanie posiłków zapraszamy do marketów w tak zwanych ville nouvelle, czyli nowych częściach miasta. W pełni wyposażone oferują te same produkty co w europie. Najdroższa jest paczkowana wędlina, jednakże nabiał ma równie wysoką cenę.
Kupowane przez nas chlebki (hobs) za około 1 DH czyli 40 groszy idealnie smakowały z miejscową konfiturą z pomarańczy lub tuńczykiem w pomidorach z puszki. Warzywa są bardzo tanie, a jak nie masz drobnych to ogórka i cebulę dostaniesz od sprzedawcy za jeden uśmiech.
Stołujących się na mieście czekają budki z "shoarmą" i frytkami, bary z tajinem i kuskusem oraz ekskluzywne restauracje cenami sięgającymi do 100 euro za obiad - choćby w restauracji DarMoha- nazwa nie tłumaczy się na polski tak jak byśmy sobie tego życzyli. Ponoć pełnie ekstazy kulinarnej można osiągnąć kosztując przysmaki serwowane przez kucharzy w hotelu La Mamounia w Marakeszu ale dla nas to już "za wysokie progi" ;)
Owoce morza smakują najlepiej blisko oceanu, toteż całym sercem polecamy La Suerte Loca w Sidi Ifni. Restauracja i hotel prowadzona przez hiszpana ma bardzo swojski klimat, umiarkowane ceny a posiłki przyrządzane są ze świeżych ryb. Dla młodszych podróżników są tam omlety z bananami i czekoladą, może nie brzmi to egzotycznie ale za to jest bardzo pożywne. Z resztą z Sidi Ifni to już tylko 12 kilometrów na północ do "skalnych mostów". Te wyrzeźbione przez ocean otwory w wysokich klifach robią niewiarygodne wrażenie. Sukcesem jest tylko dotarcie tam przy dobrej pogodzie, bowiem przez większość czasu panują tam mgły i opadające mżawki.
W restauracji dostaniemy to co jest w karcie lecz będąc zaproszonym do marokańskiego domu możemy skosztować posiłki przyrządzone " z całego serca" gospodyni. Dzieje się tak ponieważ berberowie i nomadzi to niezwykle gościnni ludzie. Traktują gości jak dar od najwyższego i błogosławieństwo spadające na dom i domowników. Gospodarz odda ostatni kawałek mięsa (traktowanego jak rarytas w skromnej kuchni nomadzkiej) i podzieli go równo dla swoich gości. Wspólne picie herbaty, podjadanie migdałów i daktyli pozwala spędzać czas z obcymi ludźmi, którzy często staja się naszymi dobrymi przyjaciółmi na całe lata.
Z jadłospisu łasucha polecam jeszcze solone migdały oraz daktyle, których ceny mogą sięgać do 200 Dh za kilogram, jak się dzieje w przypadku największych z nich, niemal czarnych Deglet en-Nour. Lody zarówno sprzedawane na gałki jaki i te kupowane z lodówek w sklepach mają dziwny, mleczny posmak i nie wszystkim przypadną do gustu.
Kuchnia marokańska jest zróżnicowana i każdy znajdzie w niej coś dla siebie ale przede wszystkim jest zdrowa. Można skutecznie omijać kolonizacyjne naleciałości takie jak bagietki czy tapas. Dla osób znudzonych lub nie "trawiących" regionalnego jedzenia zawsze pozostają restauracje w stylu europejskim, głównie z kuchnią francuską lub knajpy azjatyckie i indyjskie. Tylko po co tarabanić się tyle tysięcy kilometrów, żeby choć na chwilkę nie zajrzeć w garnki gospodarzom ;) ?
ps.
Prawie bym zapomniał, piwo jest! Drogie, inne, w lato chłodne robi się ciepłe zanim przechylisz. Ale jest!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz