Nagle z głębokiej ciemności wyłoniła się grupka azjatów. Spontanicznie zapytaliśmy, gdyż wygląd bardzo skupionych osób podpowiadał nam tylko jedno.
- Jesteście z Japonii? - chcąc tym samym normalnie zagadać, skoro i tak mieliśmy wspólnie spędzić noc na pustyni.
- Nie!- usłyszeliśmy w odpowiedzi. A ton i wyraz twarzy dał nam jednoznacznie do zrozumienia, że to pewna dla nich obraza. Nie odwracając głów poszli dalej.
Być może wszyscy uznają ich za japończyków i stąd taka nerwowa reakcja. No cóż, nie zaprzyjaźnimy się tej nocy - pomyślałem - i poszliśmy do swego biwaku na kolację.
Wcześnie rano ruszyłem na wydmy, ot tak, żeby pomedytować przy wschodzie słońca.
Kiedy siedziałem sobie i obserwowałem jak wielki rozpalony krąg wspina się po swojej tarczy, jedna z kobiet biwakujących tuż obok podeszła do mnie i jakby chcąc dać mi do zrozumienia jak powinno wygląd zadane wczoraj pytanie, wycedziła z angielska:
- Skąd jesteście?
Uśmiechnąłem się całą gębą, bo jednak faktycznie miała rację.
- No, z Polski. A wy skąd przyjechaliście?
- Z Korei, nie z Japonii! - i zachichotała tak, że mi się nawet troszkę głupio zrobiło.
Zapytałem czy wie gdzie leży Polska - i wiedziała. Zapytałem co jej się kojarzy z krajem kwitnącego ziemniaka - powiedziała bez zastanowienia Chopin. No i mnie drugi raz zatkało.
Nie "Walesa", nie "solidarity", nie jakieś tam "precz z komuną" a Chopin właśnie.
Moja nowo poznana koleżanka była studentką, która jako wolontariusz pracowała w Fezie i uczyła gry na fortepianie. Ponieważ jako ambitny ojciec mniej ambitnego dziecka ;), które męczy się w klasie fortepianu właśnie, znam się co nieco na plumkaniu po klawiszach znaleźliśmy wspólną płaszczyznę do rozmowy. Ględziliśmy tak o tym, że jednak dzieciaki bez względu na swoje uzdolnienia muzyczne powinny uczyć się gry na instrumentach by rozwijały koordynację, wyobraźnię i emocje. Efektem są same poztytywy choćby zwiękoszona wrażliwość na sztukę. Chwaliłem jej decyzję, że właśnie tu w Maroku podjęła wyzwanie - bardzo mi to zaimponowało.
Fajnie nam się gadało (nawet pomimo tego, że siedziałem już wtedy wprost pod słońce) aż do momentu gdy zza wydmy wyłonili się jej znajomi kończący przejaźdżkę na wielbłądach. Popatrzyliśmy w ich kierunku i niemal w tej samej chwili powiedzieliśmy:
- Eh, ci turyści!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz