środa, 29 grudnia 2010

Maroko -"Południową pętelką" (cz. 1)

Kilkakrotnie pytano nas o intensywną, indywidualną podróż po ciekawych miejscach  Maroka. Ze względu na ograniczenia czasowe podczas ostatniego wyjazdu, wybraliśmy zwartą trasę i podróż wynajętym autem. Proponujemy zatem  5 - 7 dniową wyprawę po południowo- wschodniej (naszym zdaniem najpiękniejszej) części Maroka. Jest ona na tyle elastyczna, że spokojnie można wybrać kilka jej wariacji, przedłużać do woli a nawet skrócić do czterech dni (czego ze względu na występujące atrakcje absolutnie nie polecamy - ale czasem widełki przelotu bardzo nas ograniczają ;-).


Trasa to:
Marakesz - Tiz'n Tischka - Ait Ben Haddou - Ouarzazat - Dolina Dades - Agdz - Zagora - M'Hamid - Erg Chigaga - Taroudant - Inezgane - Tiznit - Sidi Ifni - Plaża Legzira - Agadir- Essaouira - Marakesz

(opcjonalnie można rozszerzyć ją o kolejną pętlę skręcając w Taliouine na drodze z Agdz do Taroudant i jadąc przez Igherm, Tatę, Akkę, Ait Herbit i Goulimine do Sidi Ifni - wtedy możemy obejrzeć wspaniałe petroglify (ryty naskalne - pisaliśmy o tym na Travelbit) lub skrócić drogę i przed Taroudant skręcić w prawo na przełęcz Tiz'n Test wracając w stronę Marakeszu i poruszając się ok. 150 km na północny-wschód odwiedzić piękne wodospady Cascades d'Ouzoud)

Pokaż africae deserta project na większej mapie

* ze względu na "dziwaczność" mapki google trasa wskazana powyżej nie wiedzie przez przełęcz Tizi'n Tishka, brakuje również punktu odniesienia do wydm Erg Ch'gaga. Mamy za to opcję przez miejscowość Tata (ryty naskalne) i wodospady ;)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
1 Dzień Marakesz - Dolina Dades

Dla nas Marakesz był bazą wypadową więc właśnie stamtąd ruszaliśmy i tam wracaliśmy. Jednakże równie dobrze rozpocząć ją można w Agadirze lub nawet w Casablance (przedłużając trasę wtedy o jeszcze jeden dzień).

Po "zakochaniu się" od pierwszego wejrzenia w czerwonym mieście, napełniliśmy zbiornik do pełna i ruszyliśmy z Marakeszu w kierunku gór Atlas i przełęczy Tizin' Tishka, kierując się drogowskazami na Fez (droga N8, wylot Route de Fes) by po kilku kilometrach i opuszczeniu peryferii skręcić w prawo (za marketem Metro) w drogę N9 kierując się na Ouarzazate.


Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów zaczynamy wspinać się - najpierw delikatnie, potem ostro - krętymi drogami, wśród berberyjskich wiosek. Końcowy podjazd zapiera dech w piersiach widokami, zakosami wijącymi się niczym wąż i bajecznie umiejscowymi osadami. Zimą na zboczach może zalegać śnieg, poruszając się na letnich oponach  (innych chyba nie ma) autem osobowym należy zachować ostrożność. Zarówno latem jak i zimą kierowcy ciężarówek, ze względu na gabaryty pojazdów i 180 stopniowe łuki, zmuszeni są do ścinania zakrętów. Dobrym zwyczajem jest naciśnięcie klaksonu przy wyjątkowo ostrych górskich zakrętach - tak aby dać znać, niewidzianym jeszcze pojazdom, że się zbliżamy. Po pokonaniu 120 kilometrów ( w czasie realnym jakieś 1:40 minut - chyba, że stoimy zimą i czekamy aż kierowcy na podjeździe powyciągają auta ze śniegu) docieramy do punktu widokowego na przełęczy Tizin' Tishka. Tutaj za tabletkę aspiryny wymieniamy się z handlarzem na kolorowe minerały i słuchamy opowieści sklepikarza o jego kuzynie studiującym w latach 60-tych w Warszawie a na dowód tego faktu oglądamy pożółkłą pocztówkę ze stolicy. Murowane sklepiki zasłaniają widok na przełęcz, dlatego aby poczuć urywający łeb wiatr i zerknąć na okolicę z najwyższej w północnej Afryce asfaltowej przełęczy, należy wspiąć się za zabudowaniami o kilkadziesiąt metrów na wzgórze. Obowiązkowe zdjęcie przy tablicy informującej o wysokości przełęczy, a potem już z górki.
Mijamy góry Atlas i już po płaskim docieramy po ok. 70 km do miejscowości Amerzgane. Mijamy ją i po kilku kilometrach zobaczymy drogowskaz kierujący już na Ait Ben Haddou.


Dalej podążamy do Doliny Dades z krótką przerwą w Ouarzazate. Na nocleg najlepiej wybrać jedną z oberży lub małych hoteli przy drodze w Dolinie Dades wtedy następnego dnia rano mamy czas by pozwiedzać dolinę i poszaleć fotograficznie w porannym słońcu.



2-3 Dzień Dolina Dades - M'Hamid (+ Erg Chigaga)

Teoretycznie (wg. mapy) ilość kilometrów do przejechania sugeruje ok. 6 godzin jazdy jednakże na tej trasie trzeba dwukrotnie przekroczyć góry co bardzo mocno wydłuża przejazd i trzeba go liczyć na ok. 8-9 godzin. 
Od Ouarzazatu do Zagory jedzie się doliną Draa, która słynie jako dolina 1000 kasb. Większość z nich jest w stanie ruiny, rozmyta i zerodowana glina powoli rozpada się w pył, tylko nieliczne nadają się do zwiedzania. Widoki są przepiękne nie należy jednak przystawać zbyt często bo wtedy może się zdarzyć, że nie dojedziemy do M'hamid przed zmierzchem.


Jeśli chcielibyśmy odwiedzić pustynię miejscowość M'hamid jest najlepszą do tego bazą gdyż znajduje się niedaleko (ok. 60 km) od wydm Ergu Chigaga. W samej miejscowości jak i w pobliżu wydm znajduje się wiele turystycznych obozów stworzonych przez nomadów. Jako przewodnika na Saharę (oraz załatwienia noclegu) polecamy z całym sercem naszego "brata" Rahmouna (można kontaktować się pod adresem saudattama@yahoo.com ), który mimo, że nie mówi po polsku jest prawdziwym Polskim Specjalistą.


Zachętą do odwiedzenia M'hamid El Ghizlane jest również odbywający się tutaj coroczny Fesiwal Nomadów:   Festival Internationel des Nomades - w roku 2011 w terminie 18-21 marca.W imieniu znanych nam nomadów - gorąco zapraszamy ;)
 cdn....


niedziela, 19 grudnia 2010

co nieco o wierze... (next three days)

Są chwile, gdy gubisz całkowicie realizm otoczenia a wszystko sprzysięga przeciw tobie, zawodzi dalece niedoskonały system. Dowody są na twoją niekorzyść a obcy ludzie i sądy szybciutko ferują wyroki. Odbierają ci możliwość obrony, argumenty nie pomagają, przyjaciele opuszczają a dalsza rodzina dopuszcza nieprzychylne domysły. Stajesz na granicy własnej wytrzymałości i w imię "wyższych celów" poświęcasz się i decydujesz rzucić się w otchłań. Nie wiesz, że po drugiej stronie muru jest ktoś kto nigdy nie zwątpił, ktoś kto nigdy nie zwątpi i podejmie każdą walkę, by przywrócić dawny porządek.
W momencie gdy zawodzą dowody, nieprzychylność zbiegów okoliczności wskazuje, że popełniłeś największy w życiu błąd okazuje się jednak, że jest osoba, która nie pyta czy to wogóle zrobiłeś.
"- Możesz mówić co chcesz, możesz myśleć co chcesz. Nigdy nie uwierzę, że to zrobiłaś. Wiem kim jesteś!"
Pomimo wszystko, może nawet trochę przeciw sobie, kradnąc sekundy swego planu, nawet na moment nie tracąc wiary w osobę, która jest mu bliska - potwierdza, że niezłomność to klucz do sukcesu.
Kluczem jest wiara - wiara w ludzi i we własną świadomość. Mam nadzieję taką właśnie mieć.

Wczoraj był piękny wieczór. Za oknem obrazek "Him alaya" (śniegu kraina), pachnie świeżym świerkiem a ludzie zniknęli z ulic i pochowali się w marketach i galeriach handlowych w poszukiwaniu prezentów i różności na świąteczny stół. Robiąc zupełnie odwrotnie a wykorztując ten uroczy moment i fakt, że dzieciaki zabrali dziadkowie - po długiej nieobecności wybraliśmy się popatrzeć na sztukę wielkiego ekranu, czyli normalnie poszliśmy do kina. Wybraliśmy "The next three days"(czyli tradycyjnie już, dziwacznie w tłumaczeniu "Dla niej wszystko") - czyli opakowaną w trzymającą w napięciu historię o wielkiej miłości, rodzinie i próbie nie zgubienia wiary - w człowieka właśnie...


ps. a dla pań infromacja: Russel - gladiator o pięknym umyśle- Crowe kolejny raz nie zawiedzie ;) swą osobą i grą aktorską...

piątek, 17 grudnia 2010

Dzień Dobry Polsko, jak się masz.... - bo ja nadal kiepsko...

"Dzień dobry Polsko,
odpowiedz mi, 
kiedy nadejdą lepsze dni"


to słowa dość starej piosenki Ascetoholix, które usłyszałam dziś w radio... Minęło tyle lat od jej powstania a pozostaje (niestety) wciąż tak aktualna... 


"Prosze
nie da sie czekac dluzej
szpital-nie ma terminów, brak łóżek
firma-upadła, przegrala bój z fiskusem
Nie chce narzekać, nie chce ale musze..."



w tym roku obchodzimy 40 rocznicę grudnia '70.... dla wielu tyle wspomnień.... smutnych, często tragicznych....

"Powiedz dlaczego bez przerwy to samo.
Człowieku czego byś chciał od razu, nie ma cudów.
Tutaj potrzeba czasu, wciąż nie mogę zapomnieć obrazu
Ludzi, strachu, broni, gazu"

Potrzeba czasu... jasne...  minęło tyle lat, tyle się już zmieniło ale czy naprawdę jest tak bardzo z czego się cieszyć... Codziennie media utwierdzają nas, że jesteśmy "zieloną wyspą" na Europejskim "morzu kryzysu".... żyje nam się dobrze, stopa bezrobocia maleje wraz ze wzrostem PKB.... Tak oczywiście, mamy centra handlowe, wolność rynku, wolność czynów i słów.... ale gdzieś głęboko wciąż tkwi nadal zadra. Bo nawet gdy wspomnienia utwierdzają w tym, że teraz jest lepiej, to jednak wciąż tak wielu tęskni do tamtych lub poprostu "innych" czasów.... żyło się skromniej, prościej i może przez to lepiej.... niektórym nadal zielone kubańskie pomarańcze  kojarzą się z wspaniałymi świętami....niektórzy normalności szukają na emigracji.... dlaczego ??? dlaczego więcej jest wyjazdów niż powrotów, sprzedawania życia obcej mamonie by odbić się od "polskiego dna".... dlaczego tyle "euro-sierot".... 

Może dlatego, że symbole i iluzja zachodniego dobrobytu zbyt często u nas kontrastują z szarą rzeczywistością.... z dziurami w kieszeniach, portfelu i sercu..... bo są święta a wielu nie wie co włożyć do garnka, za ostatnie grosze kupują choinkę, próbują zaczarować prawdziwe "Boże Narodzenie"... jak życzyć sobie "wszystkiego co najlepsze" jak nie ma na najpotrzebniejsze wydatki, na stale drożejący prąd, wodę, węgiel czy opał.... albo jak wytłumaczyć dzieciom, że Święty Mikołaj niesprawiedliwie rozdaje prezenty.... bo gdy ich bogata koleżanka dostanie piękną BARBI PARYŻANKĘ z reklam TESCO czy REALA one mogą liczyć tylko na skromną "chińską" podróbkę.... której nogi i ręce odpadną po tygodniu a strój uszyty jest ze ściereczki.....zamiast najnowszych, wymarzonych klocków lub gier dostaną trochę słodyczy i skarpetki.....  Dzieci to widzą, czują różnicę.... czy były nie wystarczająco grzeczne... czy też są dziećmi gorszego Św. Mikołaja.... a może poprostu dziećmi "życiowych niedorajd", które nie biorą udziału w wyścigu szczurów.....codzienność nie powinna być "tanim łachem" łatanym dobrymi chęciami, krąg wsparcia w postaci rodziny i znajomych nie powinien być "za daleko" z racji zbyt drogiego biletu na autobus czy kolejkę.... nie powinno się wybierać czy ciężko zarobione "bida grosze" wydać na dwu-daniowy obiad, owoce dla dziecka czy odkładać na nowe buty....  zapychać głód "śmieciami" bo tylko na to starcza pieniędzy.... za biedronki nic nie kupimy... nawet w biedronce....  

dziwny jest ten świat, prawda ? czy o takiej Polsce marzyliśmy 40 lat temu....

Życie pisze różne scenariusze, czasem trudno postawić znak równości pomiędzy staraniami dorosłych a ich sytuacją materialną, nasze Państwo niestety próbuje to robić.... wycisnąć ludzi jak cytryny.... najpierw zabrać tym najuboższym... mamiąc ich, że to dla ich dobra... dla dobra naszego kraju.... "by wszystkim żyło się lepiej".... podwyższać podatki, zabierać ulgi, obciążać obowiązkowymi opłatami to jak opluwać i wmawiać, że pada deszcz.....

A co to ma wspólnego z Marokiem......? Otóż, tam też jest bieda, straszna bieda, powiedziałabym nawet, że dużo, dużo gorsza..... na wsiach czekolada kupowana jest na kostki (nie na tabliczki) a wiele dzieci wciąż nie zna jej smaku bo rodziców poprostu na nią nie stać.... Dzieci często nie mają butów, ubrań i zabawek.... nie zaspokajane są podstawowe potrzeby.  Ale tak jak i u nas ludzie marzą tam o prostej normalności i szczęśliwych chwilach spędzonych z rodziną, o pracy, godziwym życiu.... wbrew pozorom, wbrew temu co wielu myśli niewiele nas różni....
może więc wspólnie zanućmy.....  

"Czekamy na lepszy czas
czekamy na lepszy świat"

albo zamiast czekać spróbujmy zbudować go sami.... zacznijmy od siebie, zróbmy pierwszy krok....
przecież lepiej działać niż czekać.... 

lepiej dawać niż brać....


http://www.youtube.com/watch?v=HOleWDEHBH4




wtorek, 14 grudnia 2010

the art of word.... - czyli słów kilka o słowach....

Większości ludzi wydaje się, że mówienie to naturalna czynność każdego człowieka... jednak badania nad dziećmi wykazały, że używanie słów jest jedną z większych sztuk, które musimy opanować w życiu. Wymaga dużo nauki ale to, że zaczynamy ją bardzo wcześnie powoduje, że wiele osób potrafi bez jakiegokolwiek skrępowania bawić się słowem. Jak każdą umiejętność możemy oczywiście rozwinąć ją na wiele sposobów i używać często nie zgodnie z przyjętymi normami społecznymi. To właśnie cała magia.... Słowa niczym nóż potrafią wyrzeźbić piękne, delikatne wzory, rozbudzić wyobraźnię, wciągnąć nas w środek opowieści. Użyte jednak nieodpowiednio mogą niczym najostrzejszy nóż zadać najgorsze, nawet śmiertelne rany....

Przed nami jeszcze wiele nauki i mam nadzieję wiele opowieści. Każda następna nadaje nam większej śmiałości i otwartości. Daje niesamowite doświadczenie i pozwala nabywać umiejętność zaklinania wspomnień w słowach....

Jeszcze raz dziękujemy Nadbałtyckiemu Stowarzyszeniu Trans-Misja za zorganizowanie naszego pokazu o Tunezji. Choć pogoda nie dopisała i sypnęło tego dnia mocno śniegiem, nie powstrzymało to kilkunastu osób przed pojawieniem się w sopockim klubie. Było nam naprawdę miło znów choć na chwilę przenieść się do tego niesamowitego miejsca jakim jest Tunezja. Bardzo dziękujemy za uwagę i zainteresowanie.

krótki fragment pokazu można znaleźć tu: http://www.youtube.com/watch?v=_9I-KY626g0

poniedziałek, 13 grudnia 2010

świat za jeden uśmiech

"...Nie zdołamy nigdy dostatecznie zrozumieć, jak wielkim dobrem jest umiejętność zwykłego uśmiechu..."
come be my light, Matka Teresa

Kiedyś powiedziałem, że uśmiechnąłem się miło do przechodzącej dziewczyny. Tak zwyczajnie, bo spojrzała akurat. Bez podtekstów, bez dwuznaczności - tak odruchowo dla samej chęci bycia miłym. Ktoś wtedy pokręcił głową i bez zrozumienia rzekł:
- Idź się leczyć, bo jakiś dziwny jesteś!
Na ostatnim pokazie slajdów, przy pewnym zdjęciu przypomniałem sobie jak pewni chłopcy na bezludziu przylądka Cap Bon podrzucając nas pick-up'em na stopa, nie mówiąc zbyt dobrze po angielsku, nie chcieli przyjąć niewielkiej zapłaty za podwózkę i powiedzieli:
- No money, just smile! - i uśmiechnęli się wtedy najszczerzej na świecie.
Zastanawiałem się, czy można robić coś zupełnie bezinteresownie w świecie interesów, zysków i kalkulacji. Coś, co wynagradzane jest życzliwym uśmiechem i niczym więcej. Jakoś tak jest, że konstrukcja kultu pomnażania wraz z wrodzonym tzw. cwaniactwem wywołuje w obdarowanym nieszczerą chęć odwdzięczenia się - na przykład - finansowego. Ileż razy widzimy zakłopotane miny, gdy po dobrowolnej pomocy, ktoś pyta: no to ile? W końcu wystarczy zwykłe: "dzięki".
Wokół nas - z przykrością zauważam - coraz mniej tego cudu. Zapomniana bezinteresowność ustępuje miejsca walce o przetrwanie i (o, zgrozo) zaprzeczaniu własnym ideałom.
Przy kolacji w rodzinnym gronie pewien senior zwrócił się do swojej małżonki, która cofając się w swych wspomnieniach odżałowywała, że nie kontynowała swej życiowej pasji i zarzuciła malarstwo na rzecz nabijania kabzy:
- Zawsze żyłaś jakimiś ideałami, a tak się nie da. Trzeba mieć za co żyć. To się liczy.
Ciarki przeszły mnie po plecach, bo pomyślałem, że ja też mógłbym zaprzedać się mamonie i zapomnieć o swych marzeniach. Udawać, że jestem kimś innym, być nieszczerym i oszukiwać własnego siebie.
Pomimo trudności (bo czasem braknie na to, drugi raz na tamto) rzucamy się w wir pracy na rzecz kogoś lub w tak zwanej słusznej sprawie, nie oglądając się na portfel. Dlatego też gdy zadzwonił telefon i pewien szanowany dyrektor zapytał:
- A czegoż to oczekujecie w zamian za te warsztaty?
W odpowedzi mogło paść tylko jedno:
- No money, just smile!
ps. oczywiście jedynie w połączeniu z najszczerszym uśmiechem na świecie ;)



środa, 8 grudnia 2010

tagin, piasek pustyni i dzieci - czyli o Warsztatach Kultury Marokańskiej....

Ich ciekawość świata, dociekliwość tysiąca pytań i niewymuszone skupienie były największym darem, który mogłam otrzymać od grupy czternastu trzecioklasistów podczas  Warsztatów Kultury Marokańskiej. Odbyły się one dziś w Gdyńskiej Szkole Społecznej - niesamowitym miejscu, pełnym wspaniałych pedagogów, inspirującym i otwartym na różnego rodzaju pomysły, projekty.....
Dzieciaki były szczególnie ciekawe różnic kulturowych, zachowania i wyglądu swoich rówieśników z Maroka. Chciały dowiedzieć się jak przedstawia się typowy dzień marokańskich dzieci, co jadają i jak wygląda ich sala lekcyjna... Po 20 minutowym interaktywnym pokazie zdjęć przygotowaliśmy wspólnie poczęstunek w marokańskim stylu i wszyscy zasiedliśmy dookoła wspólnej misy z orientalnie pachnącym tagin-em (czyt. tażin). Zainteresowanie kuchnią marokańską przerosło moje oczekiwania i wraz z płaskim arabskim chlebkiem oraz podanymi na deser pomarańczami, tagin zniknął niemal natychmiast po podaniu ;-)
Poza smakowaniem Maroka, dzieci miały możliwość powąchania zapachów przypraw, dotknięcia piasku z sahary, przyjrzenia się z bliska róży pustyni, uzupełnienia kolorowanki z tradycyjnymi strojami, zagrania w gry z rodzaju "znajdź różnicę" z symbolami i przedmiotami arabskimi oraz ułożenia puzzli z marokańskim soukiem.

Warsztaty te odbyly się pod patronatem nowo powstałego Stowarzyszenia Współpracy Polsko - Marokańskiej "Africae Deserta Project" i otwierają serię pokazów, prelekcji oraz zajęć z dziećmi i młodzieżą
Tak, tak moi drodzy. Zaledwie tydzień temu złożyliśmy w sądzie dokumenty rejestracyjne stowarzyszenia a już działamy ;). Dzięki pozytywnej energii piętnastu "zapaleńców" - zwanych inaczej członkami założycielami - możemy ruszyć z projektem, o którym marzyliśmy od dłuższego czasu. Trzymajcie kciuki... a o samym stowarzyszeniu - juz niedługo...

Szczególne podziękowania należą się naszej niezastąpionej Beatce, która udostępniła nam swoje zdjęcia z nomadzkimi dziećmi z M'hamidu i okolic.
Dziękujemy również Fundacji Edukacji Międzykulturowej za możliwość skorzystania z materiałów do zajęć.
Specjalne podziękowania należą się również naszej młodszej córce, która opowiadając swoim równieśnikom o własnych spostrzeżeniach dodała warsztatom autentyczności.


 Teraz zdjęcia z warsztatów:






niech ogonki zamerdają weselej

Jakiś czas temu, starsza córka poprosiła nas, żebyśmy zabrali ją do schroniska dla bezdomnych zwierząt. Po tamtej wizycie zakomunikowała, że zostanie wolontariuszem. Ze względu na swój wiek, nie mogła sama opiekować się zwierzakami więc jako "popierający" tego typu inicjatywy rodzice postanowiliśmy jej pomóc. Od tamtej pory nieregularnie ale mniej więcej raz na tydzień, w niedzielę odwiedzaliśmy Ciapkowo. Całą czwórką wyprowadzaliśmy pieski i wygłaskiwaliśmy kociaki. Zamiast siedzieć w domku przed telewizorem, godzinami spacerowaliśmy po otaczającym schronisko lesie. Nasze dziewczynki poszły dalej.


Zorganizowały w swoich szkołach zbiórkę dla bezdomnych czworonogów. Kartony wypełniały się puszkami, suchą karmą, zabawkami, akcesoriami i wyściółkami do bud. Dzieciaki z różnych klas okleiły kartony przepięknymi rysunkami i życzeniami znalezienia nowego domu.
To już czwarty raz, kiedy jedna mała osóbka pobudza całą szkołę do akcji pomagania innym. Wszystkie zebrane dary powędrowały do osieroconych zwierzątek z nadzieją, że pomoże to przetrwać mroźną zimę.
Przy okazji w Ciapkowie poznaliśmy wspaniałych, oddanych sprawie ludzi, którzy bezinteresownie poświęcają swój wolny czas aby zajmować się sprawami zwierzaków. To im należy się największy szacunek. Z tego miejsca pozdrawiamy gorąco całą ekipę Ciapkowa ;)




poniedziałek, 6 grudnia 2010

warkocze radości

"... w życiu zasadniczo ma się dwie możliwości - można przyjąć zewnętrzne okoliczności takimi, jakie są, albo wziąć odpowiedzialność za ich zmianę..."
Denis Waitley

Przed kilkoma dniami stanęła przed sporym wyzwaniem. Luluah miała iść w bój z niebyle kim bo z dwoma klasami gimnazjalnymi, mającymi z zasady na wszystko przeciwne argumenty (najczęściej jednak przybierające formę: BO NIE! i już! a poza tym cię nie słucham!).
Zadanie nie łatwe, wymagające nie lada cierpliwości. Stanąć naprzeciw dwóch armii i skupić ich uwagę na tyle aby zainteresować tematem. Mało tego, spróbować ich przekonać, że to, jak widzą pewne sprawy nie jest podparte twardymi dowodami a oręż można im wytrącić z rąk bez wysiłku. To z kolei może powodować, że tracąc grunt pod nogami uciekną się do partyzantki i z tylnich rzędów przeprowadzą dywersję.
Przygotowała się zatem do akcji jak zawodowiec. Przewidziała niewygodne pytania, sprawdziła swoją wiedzę merytoryczną i wyszukała najpiękniejsze obrazy ilustrujące ludzkie historie. Podniosła się jeszcze na duchu doczytując pewne informacje na blogach, które często odwiedza i tak uzbrojona ruszyła w bój.
Tematem interaktywnego pokazu były tolerancja i różnice kulturowe. Dotyczyły one oczywiście krajów arabskich a odnosiły się do środowisk w jakim żyją wspomniani gimnazjaliści. Na życzenie katechety prowadzącego lekcje religii - skąd inąd fantastycznego człowieka- Luluah poprowadziła zajęcia, które wstrzyknęły pewną dozę nowych informacji i spowodowały nawałnicę pytań oraz dociekań.
Ku jej zaskoczeniu młodzież jednak chciała wiedzieć co nas tak naprawdę różni, a zaskoczona, że nie aż tak wiele miała jeszcze więcej pytań. Chcieli wiedzieć wszystko, od tego co i gdzie się jada, w co się ubierają kobiety tu i ówdzie, jakie są zwyczaje tam a tam, docierając w końcu do poważnych tematów, których ominąć raczej nie można było. Pytali o podstawowe zasady islamu, o przyczyny konfliktów i wreszcie o terroryzm (choć niektórzy porównywali wszystko do swojego fantastycznego świata gier).
Nie można zasadniczo ocenić, czy otworzyły się młode umysły ale z pewnością poprzez zadawane choćby pytania poszerzył się ich światopogląd. A to oznaczałoby, że cel spotkania został osiągnięty. Zasadniczo to z pewnością nie wszystkie się otworzyły, bo osobnik podrzucający swoją czapkę przez godzinę był widocznie strasznie z nią związany emocjonalnie. Na tyle mocno, że i tak świata poza nią nie widzi...
Był też czas aby opowiedzieć nieco szerzej o Maroku, co jednocześnie spowodawoło, że dokonał się pierwszy, pilotażowy projekt pewnej społecznej organizacji... ale o tym już niedługo ;)

ps.
warkocze radości to tytuł artykułu o pewnej organizacji: Locks of Love.
czasem można zacząć brać odpowiedzialność poprzez zupełnie mały, wydawałoby się nic nie znaczący gest ;)



sobota, 4 grudnia 2010

polska jest kobietą

Przez moment zastanawiałem się, dlaczego wogóle ktoś zajmuje się sprawą równouprawnienia kobiet w kraju, w którym według mnie powinno być to normą. W samym środku Europy, w wyzwolonej kulturze trzeba ustanawiać prawo aby oddać kobietom głos lub gwarantować im równy start?
Memu zdziwieniu towarzyszyło zirytowanie, po co ktoś zajmuje się czymś oczywistym i w czym tak naprawdę jest problem. Rzeczywiście parytet (paritas = równość) ustanawia normę prawną, regulującą minimalny procent uczestnictwa płci na listach wyborczych czyli faktycznie umożliwia drogę do władz. Nie może ich być mniej niż 35 % (kobiet oczywiście - bo wszyscy nie mają wątpliwości, że mężczyzn zawsze jest na nich więcej więc im takie gwaranty są niepotrzebne). Moje lekkie zakłopotanie sprawiło, że zacząłem się zastanawiać nad moją znajomością matematyki. Nauczycielka już w pierwszych latach mojej edukacji dała wyraźnie do zrozumienia, że połówki są równe i mają po 50%.
Z czego wynika zatem ten nierówny podział i dlaczego trzeba w taki sposób wspierać, powiedzmy to sobie wyraźnie -kobiety. Pewnie z pokutującego jeszcze systemu patriarchalnego a może z powodu wizerunku "matki-polki" wciąż chętnie postrzeganego jako: kobieta przy garach i dzieciach. Może to śmieszne, że myśli tak właśnie facet ale moim zdaniem każda z Was sama powinna decydować, o tym czym chce się zajmować, czemu się poświęcić i co zrobić z własnym życiem. Oczywiste jest więc, że nic nie powinno stać Wam na drodze. Jeśli zamiast marzenia zostania panią prezydent(ką) ktoś pragnie w zaciszu domu opiekować się dziećmi, gotować posiłki i z utęsknieniem czekać na powrót męża z pracy to jak widać też potrzebna jest na to ustawa (inna - socjalna). W innym przypadku trzeba oprócz tego gonić do pracy, po drodze zrobić zakupy a na koniec wszystko to co powyżej. A to już nie jest po równo.
Słyszałem jak ideologicznie i feministycznie zaangażowane gratulowały sobie i cieszyły się z osiągniętego po części sukcesu w postaci podpisanej ustawy parytetowej i odniosłem wrażenie, że to u nas podobne zwycięstwo jak w krajach arabskich możliwość oddania głosu przez kobiety. Zawsze to jeden krok w przód, nawet jeśli niewielki to mający znaczenie. Choć można się zastanawiać czy pomaganie w taki sposób kobietom jest potrzebne. Stawiając je z gruntu jako poszkodowane, słabsze i potrzebujące takiej pomocy - może być odebrane jako dawanie tak zwanych "forów". A chyba żadna mądra, silna i niezależna kobieta tego by nie chciała.
Jeśli zatem, Polska jest kobietą to zasługuje ona na silnego, odważnego mężczyznę - choćby na takiego jakim był berberyjski lew, symbol Maroka... ale o tym z pewnością już niedługo ;)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...